Wczoraj byliśmy ze Smykiem na przyjęciu urodzinowym Mateusza.
Przyjęcie odbywało się na sali gimnastycznej, gdzie dzieci miały
okazję wyszaleć się na trampolinach i innych przyrządach pod czujnym
okiem instruktorów.
Szaleństwo trwało prawie dwie godziny, potem pizza, tort, i jeszcze trochę hulania.
Po przyjęciu wstąpiliśmy do biblioteki a potem pojechaliśmy do pasmanterii.
Smyk uwielbia ten "sklep z włóćkami", ponieważ poza moteczkami tyle tam ciekawych drobiazgów do oglądania a czasem uda się namówić mamę, żeby coś kupiła.
Tym razem, po wcześniejszym szaleństwie na sali gimnastycznej, Smyk
nie wyszedł z wózka na zakupy. Nie ożywiła go nawet czerwień
walentykowej oferty ociekająca z półek. Rączki ułożył na uchwycie do
pchania wóżka, na rączkach wsparł zmęczoną główkę i... zasnął.
I nie obudziło go przenoszenie do samochodu, ani lejący deszcz
kapiący za kołnierz, ani przenoszenie z samochodu do łóżka, ani
ściąganie kurtki.
Obudził się dopiero po zregenerowaniu sił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz