sobota, 31 marca 2018

Coś się kończy, coś się zaczyna (2011-05-25)

Moi mili czytelnicy!
Nie sądziłam, że przyjdzie mi poczynić tego typu wpis, ale jak wiadomo, życie szykuje różne scenariusze, nie zawsze według naszych życzeń czy oczekiwań.
Jakiś czys temu komentowanie moich wpisów stało się mocno utrudnione dla pewnych osób. Zaczęłam dostawać maile zgłaszające problem, w końcu napisałam do administracji Wirtualnej Polski.
Doszło do wymiany kilku wiadomości, w końcu stanęło na tym, że:

"Problem ten wynika z funkcjonowania [...] systemu antyspamowego, który czasem nie pozwala na dodawanie komentarzy z danego IP ponieważ traktuje je jako spam."

Na moje pytanie:

"Czy oznacza to, że nie da się niczego w tej sprawie zrobić?"

Otrzymałam odpowiedź:

"Nie możemy zmienić ustawień naszego systemu antyspamowego."

Nie mogę pogodzić się z faktem, że wiele lubianych przeze mnie i cenionych czytelniczek nie jest w stanie komentować moich wpisów w sposób najprostszy a jedynie pisząc do mnie maila. Komentowanie jest ważną częścią życia blogowego a jeśli nie życzyłabym sobie znać Waszych opinii, po prostu wyłączyłabym tę opcję. Trudno mi wyobrazić sobie tak przedziwny zbieg okoliczności, w którym tyle Autorek znanych mi blogów zostało zakwalifikowanych przez system antyspamowy jako zagrożenie.
Czuję się zmuszona do przeniesienia na inny portal.
Niniejszym zapraszam w nowe miejsce:



Póki co, zgrzebnie, skromnie - jak to zawsze na początku.
Z czasem mam nadzieję zagospodarować się nieco, nadać bardziej osobisty, motylkowy charakter.

Ciążko mi się przenosić. Jestem sentymentalna, przywiązuję się do miejsc, nawet tych wirtualnych.
1667 dni w Okrucha to kawał czasu - 4.5 roku... 165000 odwiedzin, spore archiwum życiowych okruchów, dorastania Smyka, moich robótkowych wypocin...
Ech... żal, żal...
Cóż zrobić...

Moje zwierzątko (2011-05-20)

Dziecięciem będąc, zanudzałam mamę prośbami o jakieś zwierzątko - kotka, pieska, chomika, świnkę morską.
W swoich prośbach nie byłam osamotniona - wtórował mi młodszy brat.
Mama w końcu uległa na tyle, że pozwoliła na rybki. Popularne gupiki miały się dobrze, nawet się rozmnażały - do czasu, kiedy zepsuła się grzałka i rybki skończyły jako zupa rybna.
Los jednak spłatał nam niespodziankę: kiedy pewnego bardzo mroźnego dnia wyrzucona przez kogoś psina oszczeniła się nam pod drzwiami, mama pozwoliła przygarnąć biedactwo z piątką przychówku. Psinka dostała imię patronki dnia, w którym los się do niej  uśmiechną - Agata.
Kochaliśmy Agatę bardzo, ale tak samo bardzo, albo jeszcze bardziej nie chciało nam się wychodzić z nią na spacery, zwłaszcza w weekendowe poranki i w deszczowe dni. I mimo upływu lat doskonale pamiętam, że ten kochany skądinąd obowiązek momentami dość nam ciążył. Po latach przyszło zrozumienie dla niechęci mamy dla domowych zwierzątek - dzieci kochają, obowiązek na głowie mamy. Jakby innych miała mało...
Historia zatoczyło koło - Smyk co jakiś czas domaga się zwierzątka: kotka, albo pieska, albo chomiczka...
Ja, jak moja mama przed laty, bronię się jak mogę.
Póki co, Hultajstwo zbytnio się nie upiera, wynajdując sobie zastępcze zwierzątka, najczęściej pluszaki.
A w miniony weekend, kiedy w sobotę ja pracowałam w ogródku, Smyk znalazł sobie takie oto zwierzątko:


Przyszedł do mnie i oświadczył:

- To jest my pet, moje zwierzątko!

I nawet chciał je pocałować, ale udało mi się mu to wyperswadować.
"Zwierzątko" na szczęście zamieszkało... w ogródku, a wyzwolone z objęć Hultajstwa, odpełzło w sobie znanym kierunku, niepomne na tęsknotę dziecka...
No może nieco przesadziłam z tą tęsknotą - Smyk szybko zapomniał o obiekcie swoich uczuć, ku zadowoleniu mamy, tata, i jak przypuszczam, samego zainteresowanego zwierzątka też.

Kartki okolicznościowe (2011-05-17)

Dzisiaj obchodzi imieniny moja teściowa.
Z tej okazji dostała on nas kartkę wykonaną przeze mnie:


To moja pierwsza kartka. Może niezbyt piękna, ale starałam się jak mogłam.
Po tej pierwszej kartce doszłam do wniosku, że muszę udać się na małe zakupy ponieważ takie bawienie się papierem bardzo mi się podoba. Kiedy już miałam co trzeba, powstała druga kartka, z okazji Dnia Matki:


Ponieważ moja mama już nie żyje, kartkę tę dostanie teściowa.
Moja teściowa to miła kobieta i mamy bardzo poprawn relacje. Zapewne sprzyja temu spore oddalenie - wiadomo, że jak się mieszka na różnych kontynentach to trudno sobie nadepnąć na odcisk. Ale to nie jedyny powód - od początku dość dobrze się ze sobą dogadywałyśmy. Szkoda tylko, że teściowa nie chce do nas przylecieć, mimo, że namawiamy ją do tego od ponad  pięciu lat.
A wracając do kartki - detal:


Kartek powstanie pewnie więcej. Mam kilka pomysłów, mam materiały, jedyne czego nie mam to czas. Ale jeśli o to chodzi to nie jestem osamotniona, prawda?

Zabójcza Kelly (2011-05-12)

Pisałam jakiś czas temu, że ukochana pani przedszkolanka Smyka wzięła trzymiesięczny urlop bezpłatny. Na jej miejsce została przyjęta nowa pani - Kelly.
Przez pierwsze dni Smyk miał problem z zapamiętaniem imienia nowej pani - z uporem maniaka nazywał ją Killy.
Pewnego dnia po przedszkolu, kiedy wsiadaliśmy do samochodu i kiedy zapinałam Hultajswu pasy, ten zadał mi pytanie:

- A kiedy ta nowa pani nas wszystkich pozabija?
- Co?
- Pozabija! No kiedy!
- Ale dlaczego miałaby was pozabijać?
- No bo Killy - KILL. [kill = zabić, zabijać] 
- Aaa! Pani ma na imię Kelly, nie Killy, i nie pozabija was.
- Killy...
- Kelly!
- Killy...
- KELLY.
- Killy...
- KELLY!!! Przez E!
- Aha, Killy...

Ale minęło kilka dni i Mały załapał.
Tylko teraz ja, ilekroć myślę o Kelly, uśmiecham się pod nosem mrucząc Killy Kelly.

Zakładka (2011-05-10)

Jeszcze jedna haftowa zakładka:


Haft w kolorze zielonym na kanwie rozm. 14, a co to za skrzydlaty stworek gra na flecie - nie mam pojęcia!

Ponowna wizyta Tooth Fairy (2011-05-09)

Minionej nocy ponownie odwiedziła nas Tooth Fairy czyli Zębowa Wróżka - wczoraj wieczorem Smyk pożegnał się z drugim mleczakiem. Tym razem to tata dostąpił zaszczytu wyciągnięcia zęba przy wieczornym myciu.
Dzień wcześniej Hultajstwo zaliczyło wypadek na trampolinie: spadł i trochę się potłukł. Jak to zrobił - nikt tak dokońca nie wie, choć świadków zdarzenia było wielu, i jak łatwo się domyślić, każdy przedstawia inną wersję.
Smykowi trochę lała się krew z nosa, ale tylko odrobinkę. Z pewnością mocniej uderzył się w nogę.
Z obserwacji powypadowej wynika, że upadek nie był groźny. Chwiejący się na wszystkie strony ząb pozostał oczywiście nietknięty. Jak i wszystkie pozostałe zęby. Ale i tak nieźle się zdenerwowałam, a Smyk przestraszył. Strach Bąbla nie trwał dłużej nież pół godziny i Hultajstwo znowu hasało na trampolinie...

Na przedszkolnym placu zabaw (2011-05-06)

Kilka tygodni temu Smyk ostatecznie i tak do końca polubił przedszkole.
Przez kilka dni z rzędu wyrażał głębokie niezadowolenie z faktu, że przyszłam po niego tak wcześnie!
A na przedszkolnym placu zabaw jest przecież tak fajnie!
I lepiej niż w parku, bo ma się do towarzystwa kolegów i koleżanki.
Kończyło się to tym, że siedziałam sobie 45 minut i patrzyłam jak się bawią przedszkolaki.
Kiedy przyszło mi być jedynym widzem wywrzeszczanego występu wokalnego dwóch dziewczynek, które żyją w przekonaniu, że moje uszy wszystko zniosą, dałam sobie spokój, zmieniałam godziny pobytu Smyka (bez zmiany kwoty opłaty) i odbieram go teraz później.
A dziecko i tak bywa niezadowolone:

- Jutro przyjdź po mnie jak już będzie noc!

Dowcipniś.
Smyk ostatnio nauczył się sam huśtać na huśtawce i zażarcie trenuje nową umiejętność.
Najzwyklejsze stare opony samochodowe dostarczają pola do popisu jeśli chodzi o wspólną zabawę pięciolatków.


Nie tylko można poukładać opony jedna na drugą i schować się do środka.
Można oprzeć je o bok konstrukcji zjeżdżalni i zrobić tunel. Kolejka chętnych do przejściam takim tunelem bywa bardzo długa! Każde dziecko chce się uciorać przeczołgując się przez tunel z opon!
Chłopaki wymyślili sobie, że zrobią z opon schodki, po których dostaną się na gałąź drzewa, która jest jeszcze nieco za wysoko na ich możliwości wspinaczkowe. Potem zwisają na rączkach udając małpki.


Nowa pani pozwalam im na to, bo jak twierdzi Hultajstwo, she doesn't know the rules, czyli nie zna zasad panujących w przedszkolu. Jedna z tych zasad głosi, że nie wolno wspinać się na drzewa. A nowa panie nie wie, a małe szelmy raczej nie spieszą się, żeby ją w tej kwestii oświecić.
A jak znudzi im się skakanie po drzewie, zawsze zostaje stara jak świat, znana wszystkim dzieciom zabawa w lekarza:


W  tym akurat przypadku pacjent nie wykazywał oznak życia, ale mali specjaliści znaleźli na to sposób - łaskotanie tu i tam postwiło go na nogi w mgnieniu oka!
A kiedy pada deszcz, to dzieci wcale się nie nudzą!

Panie zwsze wymyślą coś ciekawego, na przykład Crazy Hair Day czyli dzień szalonych włosów.
Jakby postawionych i pomalowanch włosów było mało (dwa mycia nie pomogły na fiolet i musiałam w końcu wyciąć małą kępkę) to jeszcze panie wymalowały dzieciom buźki - wedle życzeń!

Pytanie (2011-05-05)

Wczoraj, w drodze powrotnej do domu, Smyk, zajadając pomidorki koktajlowe, tak ni z gruszki ni z pietruszki zadał mi pytanie:

- Mama, co to znaczy żyć?

Skarpetki (2011-05-04)

Wprawdzie dopiero co minęły święta Wielkiej Nocy, ale ja wracam w tym wpisie do świąt Bożego Narodzenia, kiedy to zostałam obdarowana ślicznymi moteczkami włóczki na skarpetki.
Pierwsze skarpetki już pokazałam tutaj.
Dzisiaj pora na kolejną parę, z biało-cukierkowatego melanżu:


Włóczka Schoeller Esslinger Fortissima Cotton Colori o składzie 75% bawełna, 25% akryl dość dobrze sprawdza się w praniu - skarpetki zrobiłam już jakiś czas temu i miałam je na nogach kilka razy. Zaskoczona jestem jak ciepłe są mimo, że to bawełna a nie wełna.
Robiłam na drutach 2 mm i zużyłam jeden motek, czyli 50 gram - w motku jest 209 m.
Został mi jeszcze jeden motek dokładnie takiej samej włóczki oraz po dwa w kolorach zielonym i szafirowym, więc skarpetkowy ciąg dalszy nastąpi.

Ptactwo (2011-05-02)

Na wielkanocnym spacerze nie tylko syciliśmy oczy kolorami kwiatów. Czekały na nas niespodzianki tak nieoczekiwane, że nigdy bym nie pomyślała, że do takich spotkań może dojść na zwykłym spacerze. A wszystko za sprawą ptactwa.
Kaczek, gęsi, a nawet mew jest u nas sporo i ich widok nikogo nie dziwi.
Ale widok stadka czapli - tak!


Przez chwilę obserwowaliśmy kolonię czapli modrych. Tutaj trochę informacji na temat czapli modrej.
Inni obserwatorzy twierdzili, że para ma na drzewie gniazdo z młodymi - tych akurat nie udało nam się zobaczyć ani usłyszeć, więc nie wiem czy to prawda. W każdym razie, trochę się działo w okolicach czubka drzewa, czaple latały wokół, lądowały, startowały, prezentowały czuby i wdzięcznie wyginały szyje. Udało mi się nakręcić krótki film, choć jakość nie najlepsza, bo przy dużym przybliżeniu a bez statywu trudno mi było utrzymać rękę w bezruchu.


Pierwszy raz w życiu widziałam czaple w takiej ilości i z tak bliska.
Ale to widok innego ptaka wprawił nas w osłupienie. Wprost oczom nie mogliśmy uwierzyć, kiedy na swej drodze spotkaliśmy przechadzającego się wolnym krokiem pawia!


Pawia, który wogóle się nas nie bał - udało mi się podejść na odległość metra i dopiero wtedy ptak odchodził niespiesznie w swoją stronę.
Niestety, nie raczył zaprezentować piękna ogona w całej krasie, ale nawet ze złożonym wyglądał pięknie.




Po prawie dwugodzinnym spacerze, mama i tata byli skłonni wracać do domu, ale Hultajstwo nadal wykazywało nadmiar energii. Rodzice usiedli więc na ławeczce i zażartowali z dziecka, żeby złapał kaczkę. Dziecko dało się wpuścić w maliny ale jak łatwo się domyślić, kaczki złapać mu się nie udało. Za to trochę sobie pobiegał i ostatecznie zmęczył się, a o to przecież chodziło. Tutaj filmik.

Zielony zawrót głowy (2011-04-29)

Już od kilku lat tak się składa, że co święta (Wielkanoc czy Boże Narodzenie) to u nas pada, leje, siąpi albo mży - pogoda do bani! Póki dzecięcia nie było, albo był malutki, nie miało to większego znaczenia. Ale odkąd Smyk podrósł i zaczął emanować energią, kiepska pogoda to dla nas kara za grzechy - trzymanie naszego Skarbu w domu przez cały dzień to ciężka próba cierpliwości rodziców.
Tak więc w niedzielę, mimo deszczu, wskoczyliśmy w kalosze, zabraliśmy ze sobą komplet parasoli i wybraliśmy się na spacer wzdłuż rzeki.



Już sam fakt, że Hultajstwo mogło pochodzić po kałużach w swoich ulubionych gumowcach-krokodylach i z czerwonym parasolem w ręku, wprawił Smyka w doskonały humor. Zamiast wyasfaltowanymi alejkami, przebijaliśmy się przez nadbrzeżne krzaki, starając się nie poślizgnąć i nie wpaść w co większe błotne bajorka. Spacerowiczów, jak można było oczekiwać, nie było zbyt wielu. Nikt więc nie przeszkadzał nam podziwiać piękna rozbuchanej wiosennej natury.


Nie wiem, czy nasionka zboża ktoś celowo rozsypał nad rzeką, czy przyniosły je ze sobą ptaki, faktem jest, że rośnie sobie na dziko przy alejce a my nie musimy jechać na żadną farmę, żeby pokazać dziecku jak wyglądają kłosy zboża.
Mimo deszczu, dzień wcale nie smucił szarością. Spacer przesycony był kolorami, i to nie tylko za sprawą naszych malowniczo kolorowych parasoli.
Było żółto:


Było niebiesko/fioletowo:


Było biało-różowo:


Ale przede wszystkim było zielono! Topole pachniały tak intensywnie, że chwilami kręciło się w głowie.



Czas szczerbatych (2011-04-28)

Jakieś dwa tygodnie temu zaczął się Smykowi ruszać pierwszy mleczak - dolna jedynka.
Wydaje mi się, że to trochę za wcześnie, ale z drugiej strony pierwsze mleczaki wyszły Smykowi kiedy miał zaledwie cztery miesiące, więc może  tak musi być w jego przypadku.
Dentysta (akurat dzisiaj byliśmy na czyszczeniu i fluorowaniu) twierdzi, że mimo, że większości dzieci pierwszy ząb wypada około szóstego roku życia, pięć i pół (wiek Smyka) mieści się w statystycznej normie.

Ząb ruszał się i chwiał coraz bardziej. Ta "nowość" w buzi nie dawała Hultajstwu spokoju, więc męczył biednego zęba wypychając go językiem, diagnozował stopień odchylenia paluszkiem.
Żartowaliśmy sobie z mężem wymyślając coraz to nowe sposoby na wyrwanie tego zęba: a to mąż udawał, że idzie do garażu po obcęgi, a to szukaliśmy sznurka, żeby zęba przywiązać, a drugi koniec przymocować do zderzaka samochodu. Ten pomysł bardzo spodobał się Hultajstwu:

- Tak jak w bajce o Reksiu!

W końcu, w sobotę wieczorem, ząb już trzymał się na słowo honoru. Złapałam palcami, pociągnęłam, i Smyk został oficjalnie Szczerbatkiem.
Jak wiadomo, mają Amerykanie swoją wróżkę od zębów, Tooth Fairy, która w nocy wyciąga spod poduszki straconego mleczaka, zostawiając w zamian jakiś prezent.
Nas też odwiedziła. Smyk w zamian za zęba, dostał malutki zestaw klocków Lego - widać wróżka wiedziała co Hultajstwu sprawiłoby przyjemność.
W niedzielę wielkanocną, o rezurekcyjnej porze (6.00), wtargnął Smyk do naszej sypialni, żeby podzielić się z rodzicami radosną nowiną:

- Tooth Fairy była!!!

W pogoni za jajem czyli Egg Hunt 2011 (2011-04-26)

W wielkanocny piątek zafundowałam sobie wolne od pracy zarobkowej. Doszłam do wniosku, że jeżeli mam zrobić wszystko to co trzeba i jeszcze mieć siły i radość aby świętować, potrzebny jest mi dodatkowy wolny dzień.
Miałam też cichą nadzieję, że kiedy już uwinę się ze sprzątaniem, praniem, gotowaniem i pieczeniem, to uda mi się przed odebraniem Smyka z przedszkola wygospodarować chwilkę na jakieś przyjemności.
Pralka postarała się, żeby na żadne przyjemności nie wystarczyło czasu. Właśnie w piątek postanowiła zbuntować się i zalać całą kuchnię. Zepsuł się czujnik odcinający wodę, która lała się i lała szerokim potokiem, aż było jej w kuchni po kostki. Dzięki temu podłogę w kuchni miałam tak odmoczoną, odszorowaną, doczyszczoną i błyszczącą na święta jak jeszcze nigdy! Nie opłaca się tej pralki naprawiać bo koszta byłyby zbyt wysokie w stosunku do kosztów zakupu nowej pralki, więc jeszcze tego samego dnia udaliśmy się z Hultajstwem na zakupy i kupiliśmy nową pralkę, którą dostarczą nam za dwa tygodnie. Do tego czasu czeka nas frajda korzystania z pralni publicznych. Dobrze, że jest ich w okolicy sporo.
Po takim atrakcyjnym wstępie, reszta świąt siłą rzeczy musiała być miła.
W sobotę dopisała nam pogoda - było tak ciepło, że można było biegać z krótkim rękawem! Nawet Smyk rozkoszował się ciepłem promieni słonecznych zapadając w letarg na huśtawce:


Na trzecią umówieni byliśmy z polskimi znajomymi na Egg Hunt, czyli zaadaptowaną na nasze potrzeby amerykańską tradycję wielkanocną.
Wszyscy stawili się w komplecie: 9 dorosłych + 12 dzieciaczków.
Plastikowych jaj nafaszerowanych różnościami było około trzystu, czyli  tyle, żeby dla wszystkich dzieci było więcej niż wystarczająco. Trochę zajęło rozrzucenie ich po ogrodzie, potem trzeba było jeszcze przypilnować, żeby do wyśigu po jaja wszyscy wyruszyli razem.

Na dane hasło, ruszyli!
Jaja znikały w koszykach w takim tempie, dzieciaki biegały z taką szybkością, że prawie wszystkie zdjęcia wyszły zamazane.
W tym roku nie trzeba było pomagać Smykowi ani trochę. Intuicyjnie wybrał trasę najbardziej obfitującą w jajka i nazbierał ich tyle, że wypełniły po brzegi koszyk.


Kiedy już wyzbierano wszystkie jajka, odbyła się mała sesja fotograficzna - wszystkie rodzinki uwieczniały się z pociechami i koszykami wypełnionymi jajkami, równiż na tle ślicznej rabatki przed domem znajomych, u których w tym roku się spotkaliśmy.

A potem, już w środku, dzieciaki zajęły się sprawdzaniem co też mamy ukryły w tych jajkach, a w tym roku słodyczy było mało a drobnych zabaweczek sporo, więc kiedy wszystkie jajka zostały wybebeszone, nasatąpiła wspaniała zabawa.
Co jakiś czas chłopaki wybiegały za dom, żeby poskakać sobie na trampolinie.
A rodzice oddali się życiu towarzyskiemu.
Było miło, czas minął zbyt szybko i trzeba było zbierać się do domu.
W drodze powrotnej zaczęło padać...




Niebieskie supełki (2011-04-18)

Przy robieniu tego swetra pobiłam rekord długości dziergania. W zasadzie nie ma się czym chwalić - ponad trzy miesiące zajęło mi zrobienie go. Tak długo, że zdążyłam zgubić wszystkie notatki.


Kilka podstawowych faktów jednak pamiętam:


Plecy zrobione są tak samo jak przód - w jednym kawałku oczywiście. Kolor - mój ulubiony a zdjęcia oddają go bardzo dobrze. Zwłaszcza pierwsze.
Bałam się, że zanim go skończę, zrobi się ciepło i sweter będzie musiał czekać do jesieni. Ale że wiosna w tym roku nie rozpieszcza nas ciepłem, sweterek jest jak znalazł, w sam raz na teraz. Najlepiej nosi mi się go z czymś białym pod spodem.
  • włóczka: Rovniza iz Troitska (Ровница из Троицка), 50% wełna/50% akryl, 200 m/100 g, niecałe 4 motki
  • druty: 4 mm
  • schemat: Angular Zigzag Overhead Knots z książki Viking Patterns for Knitting
  •  

Wiśnie w kwietniu (2011-04-13)

Być młodszą siostrą to jednocześnie błogosławieństwo i  przekleństwo - tak mi się przynajmniej wydaje, bo mam tylko młodszego brata.
Zapewne fajnie jest mieć starszą siostrę, ale z pewnością często to starszeństwo kole w oczy. A jak ma się na dodatek urodziny 11 dni po urodzinach tej starszej siostry? Nawet jeśli różnica wieku wynosi 3 lata, to jest się skazanym na bardzo podobne prezenty. Przynajmniej od takiej jednej ciotki, której brak polotu i wyobraźni żeby po prezencie dla starszej siostry wymyślić coś oryginalnego dla tej młodszej.
Oj ciężkie jest życie młodszej siostry...
To teraz już wszystko jasne. Kasia dostała żabki zamknięte w formie saszetki, Julia też dostała kosmetyczkę/saszetkę, tyle, że w wisienki.


Kupiłam kiedyś dwa kawałki materiału w wiśnie. Nieznacznie różniły się wzorem, w obu zakochałam się od pierwszego wejrzenia i nie mogłam zdecydować, który podoba mi się bardziej, więc kupiłam po kawałku każdego. Potem dokupiłam czarną kanwę. Trochę naszukałam się odpowiedniego schematu wisienek.
W planach mam przynajmniej kilka projektów w wisienki, ale póki co realizacji doczekał się jeden:


Apetyczne wisienki poleciały w daleki świat - dobrze, że w postaci haftowanej kanwy to się nie zepsują w transporcie...
Bardzo natrudziłam się, żeby zrobić ładne zdjęcie - niestety, trudy moje poszły na marne. Zarówno czarny jak i czerwony mają zasłużoną reputację kolorów trudnych do sfotografowania. W rzeczywistości haft prezentuje się o niebo lepiej - pozostaje uwierzyć mi na słowo.
Z przodu wiśnie, z tyłu materiał pezentowyny na pierwszym zdjęciu, w środku czerwony, ten co pod haftem. Szycie woła o pomstę do nieba...
Mam tylko nadzieję, że prezent dotarł i przypadł do gustu Julii, której życzę wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!

Imprezowa sobota (2011-04-11)

Wśród dzieci naszych znajomych zapanowała moda na urodziny na basenie.
W sąsiedniej miejscowości jest kompleks kąpielowy z basenami, brodzikami, falą, sadzawką z gorącą wodą, zjeżdżalnią - raj dla dzieciaków!
Hultajstwo po pierwszej takiej imprezie, już w styczniu zapowiedział, że jego urodziny (w listopadzie) też mają się tam odbyć.
W sobotę świętowaliśmy urodziny Michała.
W wodzie moczył się, pilnując Smyka, tata, bo ja odczuwam dość spory dyskomfort prezentując swoją tuszę w stroju kąpielowym. Pal licho wśród obcych! Ale wśród znajomych, przykro to przyznać, ale jestem najgrubsza.
Dzieciaki brykały w wodzie, tatusiowie ich pilnowali, mamusie pilnowały rzeczy a ja oddałam się robieniu na drutach - prawie cały rękaw machnęłam!
Po dwóch godzinach dzieci zostały wyciągnięte z wody - nie obyło się bez odrobiny przymusu, bo wcale na to nie miały ochoty. Ale okazało się, że kanapki przygotowane przez mamę solenizanta zniknęły w mgnieniu oka. Potem w podobnym tempie zostały spałaszowane wszystkie przekąski (winogrona, marchewki, orzeszki, rodzynki, cukierki, czipsy). Z ogromnego tortu nie zostało ani okruszynki. Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby moje dziecko zjadło tak dużo w tak krótkim czasie...
A stolik, przy którym siedzieliśmy był tuż przy oknie z widokiem na nowiusieńki plac zabaw i wszystkie dzieci po kolei wyrażały pragnienie zabawy tamże. Kiedy więc zjedliśmy wszystko, przenieśliśmy się na plac zabaw.
Docukrzone dzieci nie wykazywały żadnych oznak zmęczenia po basenie, bawiły się tak pięknie w podgrupach wiekowych, że rodzice mogli sobie posiedzieć na ławce i porozmawiać. A że byliśmy w naszym starym sprawdzonym polskim gronie (z wyjątkiem dwóch chłopców i ich rodziców), więc czas mijał nam przyjemnie i szybko.
Za szybko.
W końcu zaczęło się ściemniać i trzeba było zbierać się do domu.
(Zdjęć nie będzie - nie miałam przy sobie aparatu.)

"P" jak puzzle i inne projekty przedszkolne (2011-04-07)

Ulubiona pani przedszkolanka Smyka wzięła trzy miesiące urlopu bezpłatnego, żeby pomóc siotrze przy nowo narodznym bobasku - podobno taka tradycja u nich w rodzinie.
Po przedszkolu krążą plotki podszyte obawą, że pani może nie zechcieć wrócić do pracy. A szkoda by było, bo jest świetną nauczycielką. Poza rozwojem bardziej akademickich umiejętności dbała także o rozwój zdolności artystycznych swoich małych podopiecznych, a robiła to z ogromnym entuzjazmem i pasją.
Dzisiaj chciałam pokazać kilka przedszkolnych projektów plastycznych. Na początek motyl z rolki po papierze toaletowym, połówki jajka-niespodzianki, a skrzydła - z tapety:


Motyl przysiadł na wazonie z hiacyntem, który kilka dni temu nie wyszedł zbyt zwycięstko z kolizji z rowerkiem Smyka.
Kolejny projekt to Sowa, z papierowej torebki oklejonej kolorowymi piórkani.
Po włożeniu do środka ręki można poruszać spodem torebki, więc w zagięciu Smyk dorysował sowie język i pokazywał go wszystkim chętnym. Tym niechętnym też... Oczy sowy wklejone są w literki "o", jako że sowa po angielsku to owl.


Latem wszystkie dzieci robiły torby lekarskie. Ponieważ w czasie wakacji podział na grupy w zasadzie nie istniał, ze względu na mniejsze możliwości plastyczne młodszych dzieci, dzieci przyklejały wyposażenie torby: plasterki, patyczki, gaziki, waciki. Kilka miesięcy później, już tylko w grupie Smyka, każde dziecko ponownie zrobiło neseser lekarski, tym razem rysując zawartość:


Smykowy neseser został zalany wodą i nieco się rozmył, więc mogą być problemy z dokładnym określeniem co jest co.

Kilka dni temu dzieci przerabiały literkę "p".
"P" jak puzzle.
Każde dziecko dostało puzzle-półprodukt, czystą układankę, na której mogły narsować co tylko chciały a potem miały odwzorować napis "P is for puzzle". Zanim odebrałam Smyka, zdążył już zgubić dwie części swojej układanki (mimo że wszystkie części były w woreczku!), więc żeby mu nie było smutno dostał czystą układankę do wyrysowania do domu. Oto smykowe puzzle:


Na obrazku są kwiatki, słoneczko, a to brązowe to ptaszek.
I jeszcze raz ta sama układanka prezentowana przez dumnego Artystę:



Na zdjęciu Hultajstwo pozuje w czapce policyjnej - kolejnym projekcie przedszkolnym.


Niegrzeczny David (2011-04-05)

Kilka tygodni temu wszystkie dzieci w grupie Smyka dostały po egzemplarzu książeczki "No David!"
Książeczka opowiada o bardzo niegrzecznym chłopcu, który spóźnia się do szkoły, nie uważa na lekcjach, przeszkadza innym dzieciom, pisze po ławkach, aż w końcu doigrał się i musiał zostać za karę po lekcjach i wymyć wszystkie ławki.
Smyk żyje w przekonaniu, że jego ulubiona pani zrobiła tę książkę sama specjalnie dla niego i innych dzieci w grupie. Żadne tłumaczenia nie docierają, więc machnęłam ręką.
Hultajstwo uwielbia tę książkę. Zaraz po przyjściu do domu przeczytał ją sam.
Potem wieczorem jeszcze raz. Rankiem wtargnął do sypialni i przed siódmą rano przeczytał książeczkę tacie. Tata wrócił z delegacji w środku nocy, więc nie był świadomy wyczynu Potomka. Niezrażone Hultajstwo przeczytało tacie książeczkę jeszcze raz, kiedy tata już wiedział co się wokół niego dzieje. W tym momencie podejrzewałam, że dziecko zna już tekst na pamięć...
Smyk pęka z dumy, że on nie jest taki niegrzeczny jak David - szkoda tylko że zasobów posłuszeństwa wystarcza mu tylko na pobyt w przedszkolu, a po powrocie do domu Hultajstwu wyrastają różki i wychodzi z Niego mały diabełek.

Ponieważ tak ładnie poszło mu czytanie tej jednaj książeczki, postanowiłam sprawdzić jak to będzie z innymi. Wypożyczyłam kilka prostych acz zabawnych książeczek dla dzieci uczących się czytać i okazuje się, że Smyk całkiem nieźle sobie z nimi radzi. Co jakiś czas ma napad chęci czytania. Zazwyczaj nachodzi go wieczorową porą, kiedy zarządza zmianę czytania - to nie ja mam mu czytać ale on mi. I wtedy mógłby czytać... do rana! Ciekawe po kim to ma?

Żabki (2011-04-04)

Najpierw były prace mojej siostrzenicy czyli INSPIRACJA:



Potem było męczenie szarych komórek czyli opracowywanie koncepcji prezentu urodzinowego dla siostrzenicy, która 2 kwietnia skończyła 15 lat.
Potem było szukanie odpowiedniego schematu - tutaj bardzo pomocne okazały się koleżanki z forum Haft Krzyżykowy. Zdecydowałam się na żabki autorstwa Marie Therese St. Aubin - tutaj link do jej blogu.
A na koniec zostało jedynie wykonanie.


Najpierw zaczęłam haft na kanwie Aida rozmiar 18, ale okazało się, że żabki wyszłyby monstrualne. Zdecydowanie za duże w stosunku do tego co chciałam uzyskać. Dobrze, że miałam kawałek lnu (rozmiar 32), który wprawdzie nie jest śnieżnobiały a żółtawy, ale nadał się rozmiarowo. Za projekt zabrałam się dość późno i nie miałam czasu na eksperymentowanie z bieleniem materiału.
Pierwszy raz haftowałam takimi maleńkimi krzyżykami. Przyznam, że było to wyszywanie po omacku - nie widziałam niteczek lnu, zlewały mi się one w całość, więc liczyłam je przesuwając końcówką igły po niteczkach. Kiedy tkanina jest mocno napięta, można wyczuć kiedy igła przeskakuje na splocie.


Haft został wykorzystany do uszycia kosmetyczki, bądź saszetki - nazewnictwo jak kto woli. Nici dobrałam pod kolor do materiału i nawet udało mi się znaleźć zamek w odpowiednim odcieniu. Jeśli chodzi o szycie - nie jestem zachwycona rezultatem, ale cóż, szycie to mój słaby punkt. Do wykończenia środka użyłam materiału w zielone kropeczki, który został mi po uszyciu ptaszków.



I właśnie z racji tej bieli trochę mi nie pasowało, że len nie był bielutki.
Pierwotnie planowałam wykorzystać ten materiał w kropki również na zewnątrz, ale niestety zestawienie bieli z pożółkłym odcieniem lnu nie wyglądało za dobrze.
A teraz najmilsza dla mnie część całego przedsięwzięcia: siostrzenicy prezent spodobał się, z czego BARDZO się cieszę. Z tego co mi doniesiono, ma służyć do przechowywania biżuterii.
Wszystkiego najlepszego Kasiu z okazji urodzin!

Piraci (2011-03-30)

Wypożyczyliśmy z biblioteki film "Piotruś Pan" (kreskówkę) - no i się zaczęło!
Która postać przemówiła najbardziej do wyobraźni Hultajstwa? No która?
Kapitan Hak oczywiście.
Nasz dom wzięli w swe władanie przerażający piraci. Stroją groźne miny, szczerzą zęby, wydają mrożące w żyłach krew okrzyki:


W pirackich szeregach łatwo o nieporozumienia, więc piraci toczą zażarte walki przeskakując z okrętu na okręt, z wyspy na wyspę (w roli okrętów i wysp - dywany i dywaniki, parkiet to woda).

Nieustanne boje wyciskają z moich piratów siódme poty, wybitnie poprawiając apetyt. Kiedy już piraci spałaszują posiłek, pora na odpoczynek. Kiedy Pirat-Hultajstwo nabierał sił przed kolejną potyczką, oddał się sztuce, rysując portret swojego koleżki:


(Rysunek dostała w prezencie mama - odnośny opis u góry, żeby nie było żadnych wątpliwości.)
Żeby było ciekawiej, wypożyczyliśmy też film z Dustinem Hoffmanem, Robinem Williamsem i Julią Roberts "Hak".
Era piratów przeżywa swój rozkwit...


Jajecznica (2011-03-25)

Przedwczoraj Hultajstwo oświadczyło mi, że pragnie zjeść na kolację scrambled eggs, czyli jajecznicę.
Najpierw upewniłam się, czy Smyk na pewno wie, czego żąda, bo do tej pory nie jadał jajek pod żadną postacią, chyba, że dobrze ukrytych w panierce, naleśniku itp. Pluł nimi na taką odległość, że mógłby spokojnie zdobyć mistrzostwo w zawodach plucia jajkiem na odległość, gdyby takowe były organizowane.
Ale ulubiona pani przedszkolanka zdołała namówić Smyka na spróbowanie jajecznicy, a że jego ulubiona koleżanka, albo raczej narzeczona, Verena lubi jajecznicę, zaczęła ona smakować i Hultajstwu. Ale na zimno.
Trochę się obawiałam, że nie sprostam zadaniu, że moja jajecznica zostanie uznana za gorszą od tej przygotowanej przez panią kucharkę przedszkolną, ale moje lęki okazały się bezpodstawne: tradycyjna jajecznica na masełku z odrobiną soli okazała się tym, czego oczekiwało dziecko.
Dzięki temu poszerzyło się nieco Smykowe, dość monotonne, menu śniadaniowo-kolacyjne.

A tak wogóle to okazuje się, że Hultajstwo ma dwie narzeczone w przedszkolu:
Verenę i Brielle
(w takiej kolejności)
...

Saneczkowe zamknięcie sezonu (2011-03-24)

W niedzielę wybraliśmy się na sanki - to już ostatni raz w tym sezonie.
Wprawdzie śniegu jest jeszcze bardzo dużo, ale odwilż panoszy się już na całego.
Na zdjęciu poniżej tabliczka oznaczająca początek szlaku - słupek, na którym osadzono tabliczkę, jest mniej więcej tak wysoki jak ja.


Snieg mokry, poślizg kiepski - idealne warunki dla uczących się jazdy na nartach: zjeżdżając tak powoli ma się wszystko pod kontrolą!
Niemniej jednak trochę poszaleliśmy na dętkach i sankach a potem poszliśmy na spacer nad wodospad.


Towarzyszył nam dźwięk kropel spadających z drzew w blasku pięknego słońca. Wspomnienia przeniosły mnie w czasy dzieciństwa, kiedy to, zanim zaczęliśmy chodzić z bratem do szkoły, co roku w marcu mama zabierała nas na dwa tygodnie do Rabki.
Tak właśnie pamiętam Rabkę: jeszcze białą, ale już wiosenną, szumiącą kroplami topniejącego śniegu, słoneczną...


Ciepło było, więc zgrzaliśmy się. Pozbywaliśmy się stopniowo kolejnych warstw pod kurtkami.
Smyk, jak to Smyk, nabijał tatę w butelkę bujając jak to strasznie bolą go nogi, a tata, jak to tata, dawał się nabrać i ciągnął sanki, na których leżał zadowolony Smyk.
Mokry śnieg świetnie nadawał się lepienia kul, więc trochę poćwiczyliśmy miotanie nimi do strumienia. Po takim machaniu Hultajstwo padło.


To zresztą widok typowy - ilekroć dochodzimy do wodospadu, Hultajstwo zalega na sankach, by po kilku minutach odzyskać siły i znowu tryskać energią.
Po powrocie do domu, sprzęt zimowy powędrował  na stryszek.
Dawno nie byliśmy nad oceanem, więc jak pogoda pozwoli, zapewne następny wyjazd odbędzie się w tamtym kierunku.

Na zielonej trawce (2011-03-21)

Ach, żeby już móc, jak ten skrzat na zakładce, poleżeć sobie na trawce wąchając kwiatki!


A może to nie skrzat a elf?
Łąka u mnie już soczyście zielona, ale podmokła - wylegiwanie na niej zalecane jedynie entuzjastom kąpieli błotnych.

Schemat wykorzystany na zakładce pochodzi z publikacji Rouge pań Agnes Delage-Calvet i Anne Sahier-Foulnel.

Samodzielność (2011-03-21)

Smyk pęka z dumy z powodu swojej dorosłości. Nieustannie podkreśla, że potrafi to czy tamto, że już nie jest dzidzia.
Czasem ten pęd do samodzielności miewa opłakane skutki - ale to chyba nie do uniknięcia.
Wczoraj wieczorem Hultajstwo udało się do kuchni oświadczając:

- Ty tu nie idź mama!

I zamknął za sobą drzwi.
Poszłam więc do męża i poprosiłam go, żeby poszedł do kuchni sprawdzić co tym razem Bąbel wymyślił, choć byłam przekonana, że pewnie chce cichcem poczęstować się lodem lub splądrować spiżarkę w poszukiwaniu czegoś słodkiego.
Mąż nie zdążył nawet wstać z krzesła, a Smyk sam pojawił się z żądaniem plasterka.
Na paluszku czerwieniła się kropla krwi.
Rana została opatrzona, poczym przeprowadziłam dochodzenie.
Hultajstwo postanowił sam ukroić sobie kromkę chleba, i częściowo mu się udało (w chlebie nacięcie sigało tak około dwóch centymetrów) - zanim nadkroił sobie palec.
Rana, na szczęście, nie jest ani głębok ani rozległa.

Urodzinowy poślizg (2011-03-16)

Dzisiaj, z ponad tygodniowym poślizgiem, o moich urodzinach.
Nie były świętowane hucznie, bo wtorek niezbyt temu sprzyja - dzień jednak, mimo że deszczowy, okazał się bardzo miłym.
Najpierw moi chłopcy zaskoczyli mnie nieziemsko. Kiedy o siódmej rano wyszłam z łazienki, czekali na mnie z kwiatami. Od każdego dostałam bukiet:


Kwiaty, poza różami,  trzymają się do dziś.

Ku rozczarowaniu Smyka tortu ze świeczkami nie było.
Za to  był prezent od męża, ale jakoś nie zainteresował on Hultajstwa.

W pracy też było miło.
Sekretarka wysyła wszystkim rano maila informując kto danego dnia obchodzi urodziny.
Przez cały dzień zaglądali do mnie koledzy i koleżanki z życzeniami, jedna koleżanka odśpiewała nawet Happy Birthday w stylu Marylin Monroe - koleżanka ma zdolności aktorskie i uśmiałyśmy się po pachy.
Dostałam też kilka kartek - może niewiele, ale za to od tych najbliższych sercu.

Były też prezenty! Od Splocika dostałam śliczyny obrazek z niebieskim motylem:


A do tego przecudną kartkę i dwa mini zestwy DMC:


 Dostałam też książkę i włóczkę. Osoby, które mnie obdarowały dobrze mnie znają i wiedzą co sprawi mi radość - świetnie dobrały prezenty.

Po pracy pojechaliśmy do włoskiej restauracji. Bardzo lubię lazanię, ale jej sama nie robię. Od jakiegoś czasu utarło się, że w dniu urodzin delektuję się lazanią właśnie.
Był też deser - znowu nie tort! Smyk ciągle jeszcze liczył na świeczki, ale w końcu pogodził się z faktem, że ich nie będzie tym razem. Na otarcie łez spałaszował deser i swój i taty.

Baaardzo miły dzień...

Za pamięć, życzenia przesłane tradycyjnie, elektronicznie, złożone w komentarzeach - bardzo dziękuję!



Baby Sophisticate (2011-03-15)

Koleżanka, dla której synka zrobiłam buciki, jest już w szpitalu, a mały Colin albo już przyszedł na świat, albo zaszczyci rodziców swoją obecnością lada chwila.
Buciki były częścią prezentu jaki Kirsten otrzymała ode mnie. Do kompletu powstała także czapeczka i sweterek Baby Sophisticate:


Opis wykonania można znaleść na Ravelry lub na blogu Trucaveczki, która poświęciła czas na tłumaczenie, więc nawet osoby nie znające języka angielskiego mogą taki sweterek wydziergać.
Całość powstała z włóczki Baby's First firmy Lion Brand (110m/100g) o składzie 55% akryl, 45% bawełna - szalenie miękkiej i milusiej, jak najbardziej nadającej się na rzeczy dla dzieci. Ponieważ włóczka jest dość gruba (robiłam na drutach 5 mm), więc na buciki i czapeczkę rodzieliłam nitkę -  oryginalnie włóczka składa się z dziecięciu niteczek, ja wyodrębniłam trzy, żeby uzyskać cieniutką przędzę - akurat taką na buciki i na druty 2 mm.
W amoku jakimś naszedł mnie ten pomysł, powtórki nie będzie - nie polecam nikomu, chyba, że w ramach pokuty za straszne przewinienia albo w celu samoumartwiania się.
Czapeczę zdobi pomponik - z tych gotowych, tylko do przyszycia. Okazało się, że akurat miałam taki wśród niezliczonych skarbów nagromadzonych w minionych latach.
Guziczki pierwotnie miały być białe, gładkie, okrągłe, ale kiedy zobaczyłym w sklepie te tygryski, z miejsca się w nich zakochałam i plany uległy zmianie.
Komplet spodobał się rodzicom - i nie tylko, bo mieliśmy w  pracy Baby Shower, więc wszyscy mogli sobie pooglądać do woli moje wypociny.

Coś się kończy, coś się zaczyna (2011-05-25)

Moi mili czytelnicy! Nie sądziłam, że przyjdzie mi poczynić tego typu wpis, ale jak wiadomo, życie szykuje różne scenariusze, n...