W wielkanocny piątek zafundowałam sobie wolne od pracy zarobkowej.
Doszłam do wniosku, że jeżeli mam zrobić wszystko to co trzeba i jeszcze
mieć siły i radość aby świętować, potrzebny jest mi dodatkowy wolny
dzień.
Miałam też cichą nadzieję, że kiedy już uwinę się ze sprzątaniem,
praniem, gotowaniem i pieczeniem, to uda mi się przed odebraniem Smyka z
przedszkola wygospodarować chwilkę na jakieś przyjemności.
Pralka postarała się, żeby na żadne przyjemności nie wystarczyło
czasu. Właśnie w piątek postanowiła zbuntować się i zalać całą kuchnię.
Zepsuł się czujnik odcinający wodę, która lała się i lała szerokim
potokiem, aż było jej w kuchni po kostki. Dzięki temu podłogę w kuchni
miałam tak odmoczoną, odszorowaną, doczyszczoną i błyszczącą na święta
jak jeszcze nigdy! Nie opłaca się tej pralki naprawiać bo koszta byłyby
zbyt wysokie w stosunku do kosztów zakupu nowej pralki, więc jeszcze
tego samego dnia udaliśmy się z Hultajstwem na zakupy i kupiliśmy nową
pralkę, którą dostarczą nam za dwa tygodnie. Do tego czasu czeka nas frajda korzystania z pralni publicznych. Dobrze, że jest ich w okolicy sporo.
Po takim atrakcyjnym wstępie, reszta świąt siłą rzeczy musiała być miła.
W sobotę dopisała nam pogoda - było tak ciepło, że można było biegać z
krótkim rękawem! Nawet Smyk rozkoszował się ciepłem promieni
słonecznych zapadając w letarg na huśtawce:
Na trzecią umówieni byliśmy z polskimi znajomymi na Egg Hunt, czyli zaadaptowaną na nasze potrzeby amerykańską tradycję wielkanocną.
Wszyscy stawili się w komplecie: 9 dorosłych + 12 dzieciaczków.
Plastikowych jaj nafaszerowanych różnościami było około trzystu,
czyli tyle, żeby dla wszystkich dzieci było więcej niż wystarczająco.
Trochę zajęło rozrzucenie ich po ogrodzie, potem trzeba było jeszcze
przypilnować, żeby do wyśigu po jaja wszyscy wyruszyli razem.
Na dane hasło, ruszyli!
Jaja znikały w koszykach w takim tempie, dzieciaki biegały z taką szybkością, że prawie wszystkie zdjęcia wyszły zamazane.
W tym roku nie trzeba było pomagać Smykowi ani trochę. Intuicyjnie
wybrał trasę najbardziej obfitującą w jajka i nazbierał ich tyle, że
wypełniły po brzegi koszyk.
Kiedy już wyzbierano wszystkie jajka, odbyła się mała sesja
fotograficzna - wszystkie rodzinki uwieczniały się z pociechami i
koszykami wypełnionymi jajkami, równiż na tle ślicznej rabatki przed
domem znajomych, u których w tym roku się spotkaliśmy.
A potem, już w środku, dzieciaki zajęły się sprawdzaniem co też mamy
ukryły w tych jajkach, a w tym roku słodyczy było mało a drobnych
zabaweczek sporo, więc kiedy wszystkie jajka zostały wybebeszone,
nasatąpiła wspaniała zabawa.
Co jakiś czas chłopaki wybiegały za dom, żeby poskakać sobie na trampolinie.
A rodzice oddali się życiu towarzyskiemu.
Było miło, czas minął zbyt szybko i trzeba było zbierać się do domu.
W drodze powrotnej zaczęło padać...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Coś się kończy, coś się zaczyna (2011-05-25)
Moi mili czytelnicy! Nie sądziłam, że przyjdzie mi poczynić tego typu wpis, ale jak wiadomo, życie szykuje różne scenariusze, n...
-
Zrobiłam sobie czapkę. Już jakiś czas temu, ale do soboty nie miałam za bardzo okazji w niej chodzić. Prawdę powiedziawszy to w sobotę z...
-
W niedzielę wybraliśmy się na sanki - to już ostatni raz w tym sezonie. Wprawdzie śniegu jest jeszcze bardzo dużo, ale odwilż panoszy się ...
-
Moi mili czytelnicy! Nie sądziłam, że przyjdzie mi poczynić tego typu wpis, ale jak wiadomo, życie szykuje różne scenariusze, n...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz