Pochwaliłam się, że Smykowi już się
poprawiło i chyba nieopatrznie sprowokowałam licho, które jeśli spało,
to się przebudziło i zadziałało.
Smykowi pogorszyło się,
jeszcze się pogorszyło, a kiedy pogorszyło się jeszcze bardziej i pobił
swój życiowy rekord wysokości temperatury, poszliśmy do lekarza.
Oczywiście było to w piątek popołudniu, bo weekendy, zwłaszcza długie to
ulubiona pora mojego dziecka na chorowanie.
I co się okazało?
A tyle, że Mały ma infekcję zatok a do tego początek zapalenia płuc.
Na szczęście antybiotyk zadziałał jak należy i... aż boję się pisać, że Mały ma się lepiej, żeby znowu licha nie kusić.
Ale od trzech dni już nie ma gorączki i tylko słabowity bardzo i marudny do sześcianu.
A
tak wogóle to na widok antybiotyku w słodkiej zawiesince koloru
różowego Hultajstwo niemal natychmiast ozdrowiało, a przynajmniej
stanęło na równe nogi i teraz codziennie rano zaraz jak tylko wstanie
prowadzi mnie do lodówki, wskazuje buteleczkę z lekarstwem i każe sobie
zaaplikować. Szczęście dziecka trwać będzie 10 dni a potem to nie wiem
co ja zrobię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz