Dzisiaj rano Smyk był wyjątkowo grzeczny, więc kiedy tuż przed
wyjściem poprosił o coś słodkiego, pozwoliłam mu wybrać sobie coś z
zapasów w spiżarce.
Padło na lizaka, który barwi język na niebiesko.
Takie lizaki Smyk szczególnie sobie upodobał, właśnie z powodu barwienia języka.
Kilka
razy poliże a potem tak co 10 sekund wywala ozór i prezentuje
przebarwienia, a wtedy należy głośno i z entuzjazmem wyrażać swój
zachwyt.
W przerwach pomiędzy prezentowaniem kolorowego języka
rodzicom, Hultajstwo biega do łazienki, wspina się na przyniesione
krzesełko i podziwia w lustrze ten piękny widok.
Niestety do przedszkola mamy blisko i lizak nie został skonsumowany.
Schowaliśmy
go komisyjnie we dwójkę do plastikowego pudełeczka z przykrywką i tu
nastąpiła rozbieżność zdać co do dalszych losów lizaka.
Hultjstwo
chciał go zabrać ze sobą do przedszkola, ja upierałam się, że lizak
poczeka w samochodzie i wróci w ręce właściciela po przedszkolu.
Stanęło
na moim (wciąż jeszcze mam przewagę siłową), więc do przedszkola
wkroczyliśmy hałaśliwie i z potokami łez spływającymi po policzkach
Smyka.
Bo Smyk ostatnio opanował sztukę łkania i
szlochania w tak rozdzierający sposób, że postronny obserwator mógłby
pomyśleć, że dziecię właśnie straciło oboje rodziców, piątkę rodzeństwa
oraz wszystkie babcie, dziadków, ciotki i wujków.
Nawet udało mu się mnie nabrać na ten szloch raz czy dwa razy, po czym się uodporniłam.
Panie w przedszkolu jeszcze Smyka nie widziały/słyszały w takiej akcji.
Wchodzimy do sali, a Benita z przerażeniem na twarzy pyta Que paso?! (Co się stało?)
Wyjaśniłam (po angielsku) o co chodzi, i skąd ten płacz.
Na szczęście Benita to ulubiona pani Smyka, więc szybko się pocieszył, ale lizaka dostanie dopiero po przedszkolu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz