Obiad już ciepły, niemal gotowy do podania, ale jeszcze biegnę szybko do ogródka po świeży szczypiorek.
Ledwie
położyłam pęczek na deskę do krojenia, Smyk już ciągnie krzesło i
przystawia do szafki, już stoi na nim i też chce siekać zieleninkę.
Dostał swój nóż i trochę szczypiorku i bierze się za krojenie.
Najpierw tępą stroną noża.
Potem tą właściwą.
Ja posiekałam już cały pęczek a on dalej męczy tę swoją odrobinkę.
W
końcu widzi, że ja wrzucam to co posiekane do rondla, to przecież nie
może go i ta czynność ominąć. Zbiera w niezgrabne, niewprawne paluszki
mój drobno posiekany szczypiorek i swoje 5-cio centymetrowe kawałki,
połowa z tego co zabiera leci na podłogę, szafkę, krzesło, Hultajstwo...
A rizotto smakowało wybornie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz