piątek, 30 marca 2018

Zmiany (2009-03-10)

Miniona niedziela przyniosła kilka zmian, i nie chodzi mi tylko o zmianę cyferki jeśli chodzi o mój wiek. (A propos wieku - skończyłam 36 lat jakby się kto pytał.)

Najważniejsza zmiana dotyczy przedszkola Smyka. 

Kilka miesięcy temu pani dyrektor i odpowiednik polskiego komitetu rodzicielskiego podjęli decyzję o kupnie własnego budynku (do tej pory, od ponad dwudziestu lat przedszkole wynajmowało budynek). 

Nawet trafił się  odpowiedni obiekt, który wprawdzie wymagał adaptacji, ale za to był w o niebo lepszym stanie niż ten wynajmowany.

Pertraktacje oraz sprawy urzędowe trochę trwały, potem remont, inspekcje, stopniowe przewożenie wszystkich gratów i w końcu Wielkie Otwarcie, które odbyło się właśnie w niedzielę. 

Kto chciał, nie tylko rodzice, mógł przyjść i obejrzeć.

Sam budynek, stan, rozkład, teren przyległy dużo korzystniejsze w porównaniu do poprzedniego. Jedyny minus to to, że mam do niego 3 km dalej i to przez miasto.
Mówi się trudno.

Od kilku dni przygotowywałam Hultajstwo na tę zmianę, ale i tak w poniedziałek rano stwierdził, że on chce do starego przedszkola i prawie się rozpłakał. 
Na szczęście, kiedy go odbierałam, było już lepiej. 
Ale i tak od wczoraj wałkujemy temat DLACZEGO trzeba było przenieść przedszkole (bo stare było w złym stanie, mogło się zawalić, ubikacje się zapychały etc - no może lekko przesadziłam, ale to dla dobra sprawy) - teraz ilekroć ktoś wspomni słowo PRZEDSZKOLE, Smyk daje mu wykład na temat "Dlaczego przedszkole musiało się przenieść" powtarzając moje argumenty + dodając swoje własne popuszczając przy tym wodze wyobraźni...








Jeszcze jedna, dość znacząca zmiana niedzielna to zmiana czasu na letni. 
Ot taki drobiazg: w niedzielę rano wstałam i poprzestawiałam wszystkie te zegary, które same się nie przestawiają. Sprawa załatwiona, więc nie zaprzątałam sobie tym więcej głowy.

Wczoraj popołudniu mieliśmy jechać z Hultajstwem do kina na 2:10, więc wychodziłam z pracy święcie wierząc, że jest 1:30. Zajeżdżam do przedszkola, a w grupie Smyka dzieci siedzą przy stole i jedzą podwieczorek. Trochę mnie to zdziwiło, bo normalnie o tej porze to jeszcze śpią, ale co tam. 
Poganiam Smyka, żeby kończył i tłumaczę pani, że to dlatego, że jedziemy do kina na 2:10.

- Na 2:10? - pyta zdziwiona pani i dodaje - bo już jest 2:40.
- 2:40? - patrzę na nią jak na wariatkę.
- No tak, bo przecież zmienialiśmy wczoraj czas... - pani delikatnie wyjaśnia.
- No wiem, że zmienialiśmy czas bo przecież osobiście poprzestawiałam wszystkie zegary w domu ... poza tym w pracy... - właśnie dotarło do mnie.

Takie coś zdarzyło mi się PIERWSZY RAZ W ŻYCIU. Kto mnie zna - może potwierdzić. 
Ale za to kilka osób miało ubaw po pachy...

Do kina i tak pojechaliśmy, tyle, że załapaliśmy się na kolejny seans.

A dzisiaj rano przychodzę do pracy i pierwsze co robię to sięgam po zegar, żeby go przestwić i ręka moja zatrzymuje się w pół drogi bo na zegarze jest 8:30! 
Sprawdzam godzinę na komórce: 8:30! No co tu jest grane????

Okazało się, że nasza kochana recepcjonistka wczoraj o 16:45 przeszła się po całym biurze i poprzestawiała zegary. Wszystkie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Coś się kończy, coś się zaczyna (2011-05-25)

Moi mili czytelnicy! Nie sądziłam, że przyjdzie mi poczynić tego typu wpis, ale jak wiadomo, życie szykuje różne scenariusze, n...