Miniona niedziela przyniosła kilka zmian, i nie chodzi mi tylko o
zmianę cyferki jeśli chodzi o mój wiek. (A propos wieku - skończyłam 36
lat jakby się kto pytał.)
Najważniejsza zmiana dotyczy przedszkola Smyka.
Kilka
miesięcy temu pani dyrektor i odpowiednik polskiego komitetu
rodzicielskiego podjęli decyzję o kupnie własnego budynku (do tej pory,
od ponad dwudziestu lat przedszkole wynajmowało budynek).
Nawet
trafił się odpowiedni obiekt, który wprawdzie wymagał adaptacji, ale
za to był w o niebo lepszym stanie niż ten wynajmowany.
Pertraktacje oraz sprawy urzędowe trochę trwały, potem remont, inspekcje, stopniowe przewożenie wszystkich gratów i w końcu Wielkie Otwarcie, które odbyło się właśnie w niedzielę.
Kto chciał, nie tylko rodzice, mógł przyjść i obejrzeć.
Sam
budynek, stan, rozkład, teren przyległy dużo korzystniejsze w
porównaniu do poprzedniego. Jedyny minus to to, że mam do niego 3 km
dalej i to przez miasto.
Mówi się trudno.
Od
kilku dni przygotowywałam Hultajstwo na tę zmianę, ale i tak w
poniedziałek rano stwierdził, że on chce do starego przedszkola i prawie
się rozpłakał.
Na szczęście, kiedy go odbierałam, było już lepiej.
Ale
i tak od wczoraj wałkujemy temat DLACZEGO trzeba było przenieść
przedszkole (bo stare było w złym stanie, mogło się zawalić, ubikacje
się zapychały etc - no może lekko przesadziłam, ale to dla dobra sprawy)
- teraz ilekroć ktoś wspomni słowo PRZEDSZKOLE, Smyk daje mu wykład na
temat "Dlaczego przedszkole musiało się przenieść" powtarzając moje
argumenty + dodając swoje własne popuszczając przy tym wodze
wyobraźni...
Jeszcze jedna, dość znacząca zmiana niedzielna to zmiana czasu na letni.
Ot
taki drobiazg: w niedzielę rano wstałam i poprzestawiałam wszystkie te
zegary, które same się nie przestawiają. Sprawa załatwiona, więc nie
zaprzątałam sobie tym więcej głowy.
Wczoraj
popołudniu mieliśmy jechać z Hultajstwem do kina na 2:10, więc
wychodziłam z pracy święcie wierząc, że jest 1:30. Zajeżdżam do
przedszkola, a w grupie Smyka dzieci siedzą przy stole i jedzą
podwieczorek. Trochę mnie to zdziwiło, bo normalnie o tej porze to
jeszcze śpią, ale co tam.
Poganiam Smyka, żeby kończył i tłumaczę pani, że to dlatego, że jedziemy do kina na 2:10.
- Na 2:10? - pyta zdziwiona pani i dodaje - bo już jest 2:40.
- 2:40? - patrzę na nią jak na wariatkę.
- No tak, bo przecież zmienialiśmy wczoraj czas... - pani delikatnie wyjaśnia.
- No wiem, że zmienialiśmy czas bo przecież osobiście poprzestawiałam wszystkie zegary w domu ... poza tym w pracy... - właśnie dotarło do mnie.
Takie coś zdarzyło mi się PIERWSZY RAZ W ŻYCIU. Kto mnie zna - może potwierdzić.
Ale za to kilka osób miało ubaw po pachy...
Do kina i tak pojechaliśmy, tyle, że załapaliśmy się na kolejny seans.
A
dzisiaj rano przychodzę do pracy i pierwsze co robię to sięgam po
zegar, żeby go przestwić i ręka moja zatrzymuje się w pół drogi bo na
zegarze jest 8:30!
Sprawdzam godzinę na komórce: 8:30! No co tu jest grane????
Okazało się, że nasza kochana recepcjonistka wczoraj o 16:45 przeszła się po całym biurze i poprzestawiała zegary. Wszystkie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz