To, na co Smyk ma zawsze ochotę i co zawsze go
interesuje to taplanie się w wodzie. Zaproponowałam więc mycie rączek
ubielonych mąką. Reakcja była taka, jakiej oczekiwałam.
Taplanie
w zlewie przebiega według ustalonego schematu. Zatykam odpływ, wlewam
odrobinę płynu do mycia naczyń, żeby zrobiły się piana, czyli bobo,
chowam płyn i mydło w płynie żeby mi go Hultajstwo nie wychlapało do
końca i mogę zająć się czymś innym a Smyka mam z głowy na godzinę albo i
dłużej.
Tylko muszę go potem przebrać w suche rzeczy.
Smyk
poświęcił się produkcji piany. Dodatkowa atrakcja przy tej frapującej
czynności to taki kran z wysuwaną końcówką - w środku jest ukryty wężyk,
więc końcówkę można wyciągnąć i pochlapać sobie dookoła. Ja oddałam się
przygotowywaniu obiadu.
Kluski ukulane, idę
do spiżarki po mąkę, żeby wykończyć sos pieczarkowy jak tu nagle coś mi
nie chluśnie na kark. Patrzę co to moje dziecię wymyśliło i widzę
strumień wody bijący z kranu przez całą kuchnię, uderzający w szafkę tuż
pod sufitem i rozpryskujący się fontanną po całej kuchni.
Jakoś
nie byłam w nastroju uwieczniać tego widoku na fotografii. Szybko
zakręciłam wodę i dopiero wtedy zobaczyłam co się właściwie stało:
urwała się plastikowa część łącząca wężyk z końcówką kranu. Zapewne
zużycie materiału bo aż takie silne to moje dziecię nie jest, żeby go
obwiniać o urwanie tej części.
Posprzątaliśmy, zjedliśmy obiad i pojechaliśmy do sklepu po nowy kran. Dobrze, że sklep otwarty w niedzielę.
Po
powrocie tata zabrał się za wymianę kranu co okazało się dość
skomplikowane, bo stary kran był przykręcony taką śrubą, że ciężko było
dojść do niej kluczem a jak się już to udało to nie było miejsca na
przekręcanie tego klucza. W końcu mąż trzymał śrubę kluczem a ja
kręciłam kranem u góry. Było to możliwe tylko dlatego, że kran był
krótszy o urwaną końcówkę.
Hultajstwo dzielnie plątało się
pod nogami podbierając tacie śrubokręty i klucze - części nowego kranu
przezornie umieściłam poza jego zasięgiem.
W końcu wywabiłam go z kuchni lodami i bajką na DVD, ale i tak co chwila zaglądał do kuchni pytając:
- Jak idzie tata?
Jakoś poszło. Po dwóch godzinach można było znowu używać zlew. Nowy kran ma inną śrubę mocującą od spodu, więc jakby co, to...
Poza
tym kupiliśmy taki kran z osobnym wężykiem - nie wyciąganym z końcówki
kranu tylko wychodzącym ze zlewu osobnym otworem. Tak na wszelki
wypadek.
A ja zachodzę w głowę jakim cudem
awaria miała miejsce w niedzielę - przecież takie rzeczy ZAWSZE zdarzają
się podczas nieobecności męża, najczęściej kiedy wyjeżdża służbowo na
cały tydzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz