piątek, 30 marca 2018

Awaria (2008-12-01)

Wczoraj w porze obiadowej Hultajstwo przyciągnęło się do kuchni właśnie w momencie kiedy brałam się za kulanie klusek śląskich (jadamy je z sosem pieczarkowym). Oczywiście musiał mi pomóc, ale kiedy zaczął dosypywać mąki kartoflanej do gotowej masy musiałam szybko znaleźć mu inne zajęcie.
To, na co Smyk ma zawsze ochotę i co zawsze go interesuje to taplanie się w wodzie. Zaproponowałam więc mycie rączek ubielonych mąką. Reakcja była taka, jakiej oczekiwałam.

Taplanie w zlewie przebiega według ustalonego schematu. Zatykam odpływ, wlewam odrobinę płynu do mycia naczyń, żeby zrobiły się piana, czyli bobo, chowam płyn i mydło w płynie żeby mi go Hultajstwo nie wychlapało do końca i mogę zająć się czymś innym a Smyka mam z głowy na godzinę albo i dłużej. 
Tylko muszę go potem przebrać w suche rzeczy.


Smyk poświęcił się produkcji piany. Dodatkowa atrakcja przy tej frapującej czynności to taki kran z wysuwaną końcówką - w środku jest ukryty wężyk, więc końcówkę można wyciągnąć i pochlapać sobie dookoła. Ja oddałam się  przygotowywaniu obiadu.

Kluski ukulane, idę do spiżarki po mąkę, żeby wykończyć sos pieczarkowy jak tu nagle coś mi nie chluśnie na kark. Patrzę co to moje dziecię wymyśliło i widzę strumień wody bijący z kranu przez całą kuchnię, uderzający w szafkę tuż pod sufitem i rozpryskujący się fontanną po całej kuchni.

Jakoś nie byłam w nastroju uwieczniać tego widoku na fotografii. Szybko zakręciłam wodę i dopiero wtedy zobaczyłam co się właściwie stało: urwała się plastikowa część łącząca wężyk z końcówką kranu. Zapewne zużycie materiału bo aż takie silne to moje dziecię nie jest, żeby go obwiniać o urwanie tej części.

Posprzątaliśmy, zjedliśmy obiad i pojechaliśmy do sklepu po nowy kran. Dobrze, że sklep otwarty w niedzielę.

Po powrocie tata zabrał się za wymianę kranu co okazało się dość skomplikowane, bo stary kran był przykręcony taką śrubą, że ciężko było dojść do niej kluczem a jak się już to udało to nie było miejsca na przekręcanie tego klucza. W końcu mąż trzymał śrubę kluczem a ja kręciłam kranem u góry. Było to możliwe tylko dlatego, że kran był krótszy o urwaną końcówkę. 
Hultajstwo dzielnie plątało się pod nogami podbierając tacie śrubokręty i klucze - części nowego kranu przezornie umieściłam poza jego zasięgiem. 
W końcu wywabiłam go z kuchni lodami i bajką na DVD, ale i tak co chwila zaglądał do kuchni pytając:

- Jak idzie tata?

Jakoś poszło. Po dwóch godzinach można było znowu używać zlew. Nowy kran ma inną śrubę mocującą od spodu, więc jakby co, to... 
Poza tym kupiliśmy taki kran z osobnym wężykiem - nie wyciąganym z końcówki kranu tylko wychodzącym ze zlewu osobnym otworem. Tak na wszelki wypadek.

A ja zachodzę w głowę jakim cudem awaria miała miejsce w niedzielę - przecież takie rzeczy ZAWSZE zdarzają się podczas nieobecności męża, najczęściej kiedy wyjeżdża służbowo na cały tydzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Coś się kończy, coś się zaczyna (2011-05-25)

Moi mili czytelnicy! Nie sądziłam, że przyjdzie mi poczynić tego typu wpis, ale jak wiadomo, życie szykuje różne scenariusze, n...