Canon Beach to jedna z najbardziej obfotografowanych plaż w Oregonie (Tutaj wybór zdjęć nie
mojego autorstwa). Tę samą nazwę nosi miejscowość - dreptając z
parkingu na plażę poczułam klimaty z polskich nadbałtyckich kurortów.
Sama plaża jest szeroka, piaszczysta i ciągnie się bez końca.
Zajechaliśmy Hultajstwo spacerem, bo wybraliśmy się na pieszą wędrówkę z jednego końca miasteczka aż pod sławną Haystack Rock (skała o nazwie Kopka Siana):
Doszliśmy, ale pod koniec powrotu tata musiał już nieść Smyka.
Niedaleko Canon Beach znajduje się kolejne urocze miejsce na oregońskim wybrzeżu, Ecola State Park.
Zaraz na parkingu zwichnęłam sobie nogę, więc spacery mieliśmy tego
dnia i następnego z głowy. Na szczęście noga spuchła tylko troszeczkę i
obyło się bez wizyty na pogotowiu i gipsu.
Pogoda była kapryśna tego dnia, słonko bawiło się z nami w chowanego, więc zdjęć niewiele i nie wszystkie piękne.
Tutaj króciutki filmik zmontowany z tego co napstrykałam.
Jak już napaśliśmy oczy w punkcie wdokowym, przenieśliśmy się na Indian Beach, plażę, którą upodobali sobie surferzy. Poubierani w pianki, ale ja i tak podziwiałam ich, że wchodzili do takiej zimnej wody.
A dobytkiem pozostawionym przez nich na plaży "opiekowały się"
mewy. Skubane potrafiły tak długo grzebać dziobami przy plecakach i
torbach, aż wkońcu udało im się wydobyć kanapki, ciastka, banany. Smyk
co jakiś czas usiłował je przeganiać, ale wracały nie zrażone. Widać
było, że ten sposób zdobywania pożywienia mają nieźle opanowany.
Smyk znalazł sobie miejsce nad strumykiem przepływającym przez
plażę i spędził popołudnie grzebiąc w piachu, budując tamy i zamki.
Pomagał mu tata.
A ja ulokowałam się wygodnie wsparta o kłodę wyrzuconą nabrzeg przez fale i czytałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz