piątek, 30 marca 2018

Cape Blanco Lighthouse (2009-06-02)

Z Port Orford pojechaliśmy na Cape Blanco, głównie po to, żeby obejrzeć sobie tamtejszą latarnię morską.
Na szczęście nie musieliśmy długo jechać - na szczęście dlatego, że Smyk był już bardzo zmęczony, i baliśmy się, że nam zaśnie w czasie tej krótkiej jazdy.




 
Tutejsze latarnie morskie nie są zbyt wysokie, ale za to przeważnie pięknie wkomponowane w skaliste wybrzeże.
W związku z Memorial Weekend, latarnia była otwarta i można było j zwiedzić za niewielką opłatą (w porównaniu z poprzednimi opłatami za wstęp, 2 dolary od osoby + Smyk za darmo to naprawdę niewiele).

Chwilę musieliśmy zaczekać, ponieważ na górze może przebywać jednocześnie tylko 5 osób plus przewodnik. Smyka przy siłach trzymał jedynie widok schodów, po których mieliśmy wejść na górę. Był już tak śpiący i zmęczony, że kiedy w końcu weszliśmy na górę, to opierał się o szyby i o nas i niemal zasypiał na stojąco.

 
Przyznam się, że pierwszy raz widziałam "serce" latarni morskiej z tak bliska, w zasadzie nie trzeba było wyciągać ręki, wręcz trzeba było uważać przechodząc, żeby się nie otrzeć o ten misterny układ szkieł i szkiełek.
 

 
Na przylądku Blanco, 2 mile od latarni znajduje się dom wiktoriański, który też można było zwiedzać tego dnia, ale ze względu na Smyka odpuściliśmy sobie. Zrobiłam jedynie zdjęcie, a w chwilę potem, zanim jeszcze dojechaliśmy do autostrady 101, dziecko spało smacznym snem. Dobrze, bo mieliśmy sporo do przejechania.
 
 
Zanim dotarliśmy do domu, zatrzymaliśmy się jeszcze na obiadek w chińskiej restauracji a potem w jeczcze jednym parku, żeby Hultajstwo sobie trochę pobiegało i pozbyło się odzyskanych w czasie drzemki sił. Park nie był zbyt piękny, więc nie ma co pokazywać.
 
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Coś się kończy, coś się zaczyna (2011-05-25)

Moi mili czytelnicy! Nie sądziłam, że przyjdzie mi poczynić tego typu wpis, ale jak wiadomo, życie szykuje różne scenariusze, n...