piątek, 30 marca 2018

Cape San Sebastian (2009-05-29)

Z Oregon Vortex pomknęliśmy nad ocean. 
Ponieważ to dość daleko, zatrzymaliśmy się w pierwszym dostępnym miejscu w celu zmęczenia dziecięcia. Mały spacer po lesie ze słonecznymi polankami i kwiatami.
 
A potem moczenie kija w rzeczce. Temperatura była wysoka i przyspieszyła proces męczenia Smyka, który dość szybko zansął w samochodzie, więc resztę tego etapu wyprawy przejechaliśmy w ciszy i spokoju kontemplując widoki za oknem.


Hultajstwo ma zapewne wmontowany czujnik ruchu, bo jak tylko zatrzymaliśmy się pod motelem - obudził się.

Załatwiliśmy więc formalności, wnieśliśmy trochę rzeczy do pokoju z widokiem na most na Rogue River:
a po smacznej pizzy zjedzonej nieopodal (Hultajstwo cały czas posiłku spędził pod stołem - tak mu odpowiadało) poszliśmy na spacer po plaży.

Plaża w Gold Beach zdecydowanie nie podoba mi się. Jest po prostu brzydka i wygląda jakby była brudna, chociaż wcale tak nie jest - w Oregonie piasek jest pochodzenia wulkanicznego, więc jest ciemny. 
Jedyna ciekawa rzecz to łódź spoczywająca smętnie na brzegu, nie wiadomo czy wyrzucona tam przez fale oceanu (trochę daleko od wody, ale kto wie jak to wygląda podczas sztormu?) czy celowo zostawiona tam przez właściciela.
 
 

Trochę pochodziliśmy po plaży, głównie po kłodach drewna wyrzuconych przez ocean, na których Smyk zrobił sobie test sprawnościowy - całkiem nieźle mu poszło. 
A potem pojechaliśmy kilka mil za Gold Beach na Cape San Sebastian (Przylądek św. Sebastiana).

Jak głosi tablica informacyjna:

"Jako pierwsi, dotarli do wybrzeża na północy Ameryki żeglarze Hiszpańscy. 
W pięćdziesiąt  lat po odkryciu Ameryk przez Kolumba, Sebastian Vizciano dostrzegł z morza ten przylądek w 1603 roku i nazwał go imieniem patrona dnia w którym nastąpiło odkrycie. 
Inni żeglarze, hiszpańscy, brytyjscy i amerykańscy, dotarli do tego miejsca ponad 150 lat później."

 
Sam przylądek wyniesiony jest wysoko, a że dzień był wietrzny, duło tak, że bałam się, czy nam nie zdmuchnie samochodu do oceanu.
Byliśmy jedynymi odważnymi, którzy opuścili zacisze wnętrza samochodu i udali się na małą wycieczkę. 
Szlak ciekawie prowadzi wzdłuż zbocza przylądka, czasem od przepaści oddziela ledwie drewniana barierka, ale częściej idzie się przez tunel roślinności:
 
 

Roślinność zmienia się na szlaku, więc wycieczka była bardzo ciekawa. 
Próby postraszenia Hultajstwa w ciemnym lesie potworami nie udały się -  Smyk stwierdził, że potwory mieszkają w wodzie a nie w lesie i to zakończyło sprawę.
 
 
Kiedy nie szliśmy akurat przez las, podziwialiśmy takie widoki:
 
 
Doszliśmy jedynie do połowy i wróciliśmy, bo robiło się już późno, a do tego Hultajstwo było już dość zmęczone i musieliśmy go na zmianę nieść.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Coś się kończy, coś się zaczyna (2011-05-25)

Moi mili czytelnicy! Nie sądziłam, że przyjdzie mi poczynić tego typu wpis, ale jak wiadomo, życie szykuje różne scenariusze, n...