piątek, 30 marca 2018

Oregon Vortex (Wir Oregoński) (2009-05-28)

W niedzielny poranek pojechaliśmy obejrzeć Wir Oregoński:
"Wir Oregoński (Oregon Vortex) leży nad brzegiem potoku Sardine na Złotym Wzgórzu, około 50 km od Grants Pass w stanie Oregon.

Kiedy znajdziesz się w tym miejscu , masz wrażenie że przyroda i prawa grawitacji zwariowały. Wir ma w przybliżeniu 50 metrów średnicy i kształt kulisty. Wewnątrz kręgu stoi stara, opuszczona stacja pomiarowa. Szopa jest skrzywiona, ale trudno powiedzieć, czy to z powodu przyciągania, czy też za sprawą pagórka na którym stoi. Indianie uznawali to miejsce jako "teren zakazany". Ich konie odmawiały wejścia na teren gdzie znajduje się wir. Tak na prawdę, w jego pobliżu nie występują żadne zwierzęta - które instynktownie omijają ten obszar.
Geolog John Lister był tak zafascynowany tym miejscem, że postanowił przeprowadzić tam serię badań i eksperymentów (szacuje się, że ich liczba sięgnęła 14 tysięcy!). Otworzył teren do zwiedzania w roku 1920 i badania prowadził do końca swojego życia (zmarł w 1959 roku). 35 obrazów, diagramy oraz wyniki badań dostępne są dla odwiedzających.
Niektóre z niewyjaśnionych zjawisk mających miejsce w wirze i jego pobliżu:

  • Kiedy znajdujesz się w środku, czujesz potężne przyciąganie grawitacji.
  • Stalowa kula o wadze 14 kg powieszona na łańcuchu spuszczonym ze stropu stodoły wisi pod kątem, podważając prawo grawitacji.
  • Dym z papierosów wypuszczony w szopie wiruje coraz prędzej aż zupełnie znika.
  • Mimowolnie ludzie pochylają się pod kątem około 7-10 stopni w kierunku kręgu.
  • Kulka, położona na ziemi blisko brzegu wiru, toczy się powoli do jego środka.
  • Garść papierowych skrawków rzuconych w powietrze wiruje, jakby za sprawą niewidzialnego wiatraka.
  • Występuje zjawisko iluzji optycznej. Zależnie od miejsca w którym stanie człowiek, będzie wydawać się większy lub mniejszy.
  • Gałęzie drzew rosną pochylone w stronę środka."  [wg. www.ciekawostki.org]

Zwiedzanie Wiru odbywa się tylko i wyłącznie w grupie z przewodnikiem. Niestety ta forma zwiedzania nie sprawdza się ze Smykiem, który dał popis złego zachowania - przeszedł sam siebie a ja jeszcze nigdy nie wstydziłam się w miejscu publicznym tak bardzo za własne dziecko. Na dodatek nie bardzo można było cokolwiek zrobić jak tylko zacisnąć zęby i dotrwać do końca, bo teren jest szczelnie ogrodzony  dwumetrowym drewnianym parkanem, a poszczególne części Wiru odgrodzone są od siebie łańcuszkiem i bez przewodnika dalej iść nie można. Cofnąć się też nie. Trudno. Jakoś wytrzymaliśmy do końca.

To teraz moje wrażenia, na które niecierpliwie czeka Marduniasty.

Po zwiedzeniu Wiru czuję się nieco zawiedzona. Po przeczytaniu dostępnych na ten temat informacji oczekiwałam - tego o czym czytałam. To co zobaczyłam... hm... Może napiszę o tym co zobaczyłam.

Zwiedzanie podzielone jest na trzy części.

W pierwszej części, wstęp, charakterystyka miejsca i kilka demonstracji złudzenia optycznego jakie zachodzi w tym miejscu.
Wbite w ziemię stoją dwa słupy, które wyglądają jakby jeden był wyższy od drugiego - niezależnie z której strony się podejdzie i spojrzy. Pani dowodzi za pomocą poziomicy, że nie ma tutaj miejsca żadne szachrajstwo w różnicy poziomów - pale wbite są na równym terenie. Pani bierze do ręki długą listewkę i przykłada do jednego pala, którego wysokość jest równa długości listewki. Potem to samo z drugim palem, i okazuje się, że są one dokładnie tej samej wysokości, a jednak jeden wydaje się niższy a drugi wyższy.
Na zdjęciach poniżej widać oba pale, oraz listewkę i poziomicę oparte o drzewo (z prawej strony).

Kolejna prezentacja, z udziałem uczestników zwiedzania. Dwie osoby stają każda przy jednym palu a reszta obserwuje różnicę w wysokości osób. Następuje zmiana miejsc i różnica we wzroście wydaje się inna, analogicznie jak było to z samymi palami. 
Nie udało mi się tej prezentacji obfotografować, po pierwsze przez Hultajstwo, po drugie dzięki zapewnieniom Pani Oprowadzającej, że będzie jeszcze mnóstwo czasu, żeby samemu popróbować i porobić zdjęcia. Niestety były to puste zapewnienia, bo żeby to zrobić, trzeba by opuścić kolejną część zwiedzania, bo wycieczka niezwłocznie przechodziła w kolejne miejsce. A kiedy wróciłam w to miejsce po zakończeniu, była już tam kolejna grupa.

W tym miejscu odbywa się jeszcze jedna prezentacja. Dwie osoby stają obok siebie, z zamkniętymi oczami (jak na zdjęciach powyżej i poniżej) i sprawdzają ręką różnicę między ramionami swoim i stojącej obok osoby. Zamiana miejsc i ta sama różnica wydaje się inna, mniejsza lub większa, w zależności od pierwotnie zajmowanego miejsca.
 
 
 
To, czy różnicę we wzroście, w zależności od zajmowanego miejsca widać, czy nie, pozostwiam oglądającym zdjęcia.

Druga część zwiedzania to szopa pomiarowa. Wolno w niej przebywać tylko i wyłącznie w obecności przewodnika, podobno ze względów bezpieczeństwa. Szopa jest krzywa jak sto diabłów, i nie wiem czy działają tam jakieś pola magnetyczne, czy nie, ale ja jak do niej weszłam to zaraz zrobiło mi się niedobrze i musiałam natychmiast ewakuować się na zewnątrz, żeby nie zapaskudzić miejsca. Resztę tej części zwiedzania obserwowałam przez okienko.
 
 
W środku byłej szopy pomiarowej kilka kolejnych sztuczek a poziomica często w użyciu. Nie wszystkie udało mi się obfotografować z zewnątrz. Tej z wirującymi skrawkami papieru nie było.
Na środkowym zdjęciu sztuczka z miotłą w roli głównej: można ją ustawić tak, że sama stoi bez opierania się o żadną ścianę. Tej sztuczki próbowali też niektórzy zwiedzający i nawet im wychodziło.

Na trzecim zdjęciu (pierwszym z prawej strony), pani oprowadzająca i uczestniczka zwiedzania stoją w miejscu, gdzie następuje prezentacja jak to butelka toczy się do góry. Ja spróbowałam z wazeliną do ust i rzeczywiście toczy się w kierunku, który wydaje się być "do góry". Niemniej jednak było to jedno z tych miejsc, w których Pani zapomniała o poziomicy niemal przyklejonej do jej ręki w innych miejscach, więc nie wiem, czy to aby  nie złudzenie w porównaniu z tymi wszystkimi krzywiznami i nachyleniami wewnątrz. Może być tak, że po prostu wydaje się, że butelka toczy się do góry, a tak naprawdę wcale tak nie jest. Niestety nie udało mi się samej wziąć poziomicy do ręki i sprawdzić z dwóch powodów: Hultajstwo i brak czasu - szybko wyszliśmy przed szopę, gdzie zaczęły się kolejne prezentacje.

Jeśli chodzi o ciekawostki przytoczone na początku wpisu, to kula wisi, ale pani nie wspominała, żeby wisiała pod jakimć dziwnym kątem i nie dowodziła tego z poziomicą w ręku.
To samo jeśli chodzi o dym papierosowy.
W środku ludzie rzeczywiście odchylają się, ale to raczej dlatego, żeby złapać pion - ciężko chodzi się po tak pochylonej podłodze zachowując kąt 90 stopni w stosunku do niej.
 
 
 
Po wyjściu z szopy jeszcze kilka prezentacji. Jedna osoba staje na jednym końcu podestu, druga na drugim a reszta porównuje ich wysokość względem siebie. Zmiana miejsca i osoba z jednej strony wydaje się dużo niższa/wyższa, niż kiedy stała po drugiej stronie podestu. Poziomica dowodzi równości podestu.



W tym samym miejscu stają dwie osoby, na głowie trzymają listewkę a my widzimy różnicę we wzroście. Zmiana miejsc i listewka wydaje się być pod innym kątem. Czyżby jeden pan zmalał a drugi urósł w ciągu tych kilku chwil?
 
 
Kolejna prezentacja: panowie ustawiają się w szeregu od najwyższego do najniższego, od lewej do prawej strony, a potem od prawej do lewej strony. A my obserwujemy różnicę pomiędzy pierwszym a drugim ustawieniem. To samo w wykonaniu pań.

W tym miejscu pani prezentowała jeszcze kilka sztuczek obrazujących złudzenie optyczne, nawet Smyk się raz załapał, ale to zdjęcie jest w aparacie służbowym męża, a mąż na delegacji.

Ostatnie miejsce zwiedzania jest kilka metrów od szopy pomiarowej, trochę niżej na stoku, ale na wyrównanym, płaskim mejscu. Tutaj najciekawsza prezentacja to ta, na której ma się nam wydawać, że jedna z wyciągniętych na bok rąk pani oprowadzającej jest dłuższa, a druga krótsza. Po obrocie o 180 stopni nagle jedna ręka się wydłuża a druga skraca. Tak przynajmniej ma być. Ja się tego nie mogłam dopatrzeć, ale niech szanowni czytelnicy osądzą sami:
 
 
Tutaj oprowadzanie kończy się i można udać się do sklepiku z pamiątkami.
Nie zaobserwowałam, żeby drzewa były pochylone jakoś szczególnie w jednym kierunku. Zwierząt na terenie wiru nie było, ale jakby się tam miały dostać przez parkan? Cały czas towarzyszył nam jednak śpiew ptaków, więc jeśli ich nie było w samym wirze to gdzieś bardzo blisko.

Usiłowałam znaleźć coś na temat geologa, wymienionego w tekście "Ciekawostek", tym bardziej że pani oprowadzająca też o nim wspominała, ale nie udało mi się niczego znaleźć - może kiepsko szukałam.

Podsumowując: miejsce ciekawe, aczkolwiek wydaje mi się, że pewne aspekty umiejętnie przejaskrawione i rozdmuchane w wiadomym celu.
Niemniej jednak nie żałuję, że się tam wybrałam, choć wolałabym spędzić tam trochę więcej czasu i żeby Hultajstwo było grzeczniejsze.

Wszystkie pstryknięte przeze mnie i męża zdjęcia w Wirze Oregońskim pojawią się tutaj  jak tylko znajdę czas, żeby je tam wrzucić.

 
 
 
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Coś się kończy, coś się zaczyna (2011-05-25)

Moi mili czytelnicy! Nie sądziłam, że przyjdzie mi poczynić tego typu wpis, ale jak wiadomo, życie szykuje różne scenariusze, n...