Trzeciego, ostatniego dnia wycieczki, pojechaliśmy nad Crater Lake.
Dzięki naszemu Milusińskiemu byliśmy tam bardzo wcześnie rano, tuż po dziewiątej.
Crater Lake to jezioro w kraterze wulkanu - jak łatwo się domyślić po nazwie.
Jest to najgłębsze jezioro słodkowodne w USA, w najgłębszym miejscu ma 589 metrów głębokości!
Jest
ogromne - 8 km po przekątnej. Nawet obiektywem szerokokątnym trudno
uchwycić je w całej okazałości, chyba, że się dysponuje helikopterem.
Oryginalnie nie było w nim ryb, ale gdzieś czytałam, że
eksperymentalnie wpuszczono do niego trochę pstrągów. Nie za dużo, bo
nie bardzo mają się tam czym odżywiać.
Ponieważ dziecko od rana tryskało energią, trzeba było znleźć dla niej jakieś ujście.
Zatrzymaliśmy się więc na parkingu przy punkcie widokowym, z którego prowadzi szlak na pobliskie wzniesienie Watchman.
Na
szczycie stoi budynek, w którym dyżurują strażnicy wypatrujący pożarów
okolicznych lasów. Przy dobrej pogodzie można dojrzeć z góry zarówno
pobliską Kalifornię jak i stan Waszyngton.
Różnica poziomów między parkingiem a szczytem wynosi 108 metrów,
ale szlak prowadzi zakosami i ma ok. kilometra a sama trasa nie jest
zbyt męcząca. Akurat na możliwości moje i Hultajstwa!
Wprawdzie
Smyk jak zwykle próbował szczęścia narzekając jaki to jest zmęczony i
tata dał się nabrać, ale dzięki mojej interwencji większość trasy Smyk
przebył na własnych nóżkach.
Na górze byliśmy jedynymi turystami, mieliśmy więc cały taras widokowy dla siebie. Kiedy wracając dochodziliśmy już do parkingu, minęliśmy strażniczkę maszerującą na posterunek. Ale tego dnia akurat nic się nie paliło (widzieliśmy z góry), tydzień później dym był tak gęsty, że nie można było dostrzec drugiego brzegu jeziora.
Pojechaliśmy jeszcze do miejsca, gdzie jest główne zaplecze
turystaczne: restauracja, sklepik z pamiątkami, salki z planszami,
filmami na wideo i innymi interaktywnymi bajerami. Hultajstwo pobawiło
się przyciskając guziczki uruchamiające różne prezentacje a potem
jeszcze pospacerowaliśmy po okolicy.
Pożegnaliśmy
w końcu piękne błękity (woda w Crater Lake jest niesamowicie czysta,
stąd taki cudowny kolor) i rozpoczęliśmy powrót do domu. Ale przecież
nie mogliśmy tak po prostu pomknąć najkrótszą drogą, prawda?
Najpierw zatrzymaliśmy się nad Diamond Lake. Kiedyś wpuszczono do niego ryby Tui Chubs,
które tak się namnożyły, że wytępiły niemal wszystkie inne zwierzęta
oryginalnie żyjące w jeziorze. W 2006 roku wytruto je więc, a kiedy w
wodzie nie było już trucizny wpuszczono lokalne gatunki. Teraz populacja
pstrągów ładnie się już odbudowała i można je łowić (trzeba mieć
pozwolenie).
Do domu wracaliśmy mniej uczęszczaną, węższą, ale za to bardziej malowniczą drogą.
Po drodze zatrzymaliśmy się nad wodospadami: Clearwater, Whitehorse oraz Watkins.
W ciągu tych trzech dni pstryknęłam trochę ponad 300 zdjęć, co i
tak wydaje mi się niewiele jak na ogrom tego całego piękna, które dane
nam było zobaczyć na własne oczy.
Na tym kończę zamęczaniem Was opisami naszych wojaży i wracam do zwykłych wpisów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz