Mąż często wyjeżdża służbowo, a ostatnio te wyjazdy wydłużyły się do dwóch tygodni.
Wraz z wydłużeniem się wyjazdów, mąż zaczął z nich przywozić Smykowi prezenty.
Jakiś czys były to drobiazgi typu kolejny samochodzik na resorach,
potem samochodziki wzbogaciły się o różne bajery, typu światełka i
dźwięki, aż w końcu tata zaszalał i kupił dziecku zestaw Lego.
Stwierdził, że zaoszczędził na dietach, więc postanowił kupić porządny zestaw a nie jakieś tam kilka marnych klocków.
No i kupił.
A ja się zastanawiam dla KOGO ten zestaw kupił, dla siebie czy dla dziecka?
Bo Smyk żadną miarą nie jest w stanie złożyć jednego z trzech
proponowanych pojazdów (motorówka, samolot lub odrzutowiec), z których
każdy składa się z kilkuset części a instrukcja składania to książeczka
piędziesięciostronicowa (albo jeszcze grubsza). Na zestawie jak byk
napisano, że przeznaczony jest dla dzieci w wieku od 8 do 12 lat. Tata
chyba nie zauważył, że syn nie ma jeszcze pięciu i jest do tego
przeciętnym dzieckiem a nie konstrukcyjnym geniuszem na miarę Ironmana.
W niedzielny poranek, kiedy to Smyk prezent otrzymał,
pootwieraliśmy wszystkie woreczki, wysypaliśmy zawartość na podłogę, i
wtedy tata wykonał w tył zwrot, taktycznie opuszczając pokój,
zostawiając mamę ze Smykiem i klockami. Po pół godzinie zostawiłam
dziecku kilka największych klocków a resztę schowałam.
Smyk nie protestował.
Ale po miesiącu przypomniał sobie i zażądał poskładania mu odrzutowca.
Oczywiście padło na mamę, bo tata znowu ewakuował się z prędkością światła.
Poskładałam.
Zajęło mi to 2 godziny i 15 minut bo dodatkowo musiałam wynajdywać
dziecku zajęcia - przyglądanie się jak ktoś inny składa klocki jest
przecież nudne. Wyszukiwanie poszczególnych elementów przez 2 godziny
też.
Wydaje mi się, że jestem o jakieś 25-30 lat za stara na tego typu zabawy.
No i pytam ponownie: Dla kogo tata kupił tę zabawkę?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz