Po ostatniej serii awarii w starym Nissanie postanowiliśmy w końcu kupić większy samochód. Nosiliśmy się z tym zamiarem już chyba od roku, ale... ale zawsze było coś innego na co trzeba było przeznaczyć pieniądze. Tym razem stwierdziliśmy, że dokładanie co miesiąc ponad tysiąc dolarów do obecnego samochodu to ponad naszą kieszeń i zabraliśmy się za szukanie spełnienia naszych marzeń. Dość szybko zeszliśmy na ziemię i skończyło się na tym, że zamiast Toyoty Sienny, która podoba nam się najbardziej, kupiliśmy używany Dodge'a Grand Caravan, na który możemy sobie pozwolić i nie wkopać się w raty, które nas wykończą finansowo.
Najpierw objechaliśmy lokalnych dealerów, co było strasznie męczące - ta nachalność i chęć wciśnięcia ci jak najdroższego samochodu za wszelką cenę jest dla mnie nie do przeskoczenia. Nienawidzę tego i już. Jak się komuś mówi, że NIE MOGĘ wydać więcej niż 13,5 tyś, to po kiego wciska mi samochód za 17-19 tyś??? Pewnie liczą na to, że jak już się tym cudem przejedziemy to stracimy resztki rozsądku i i tak kupimy coś na co nas nie stać. No to się pomylili, bo ze mną to nie przejdzie.
Albo jeden dealer zaproponował nam, że jak dzisiaj kupijmy ten samochód (oryginalnie za 16 tyś) to możemy go mieć za 13,5 tyś. OK, kupujemy. Zaczynamy szopki z negocjacjami (o tym za chwilę) i nagle ni z gruszki ni z pietruszki zaczyna się pojawiać w dokumentach kwota 16 tyś zamiast ustalonej 13,5. Pytam co jest grane, to się dowiaduję, że przecież ten samochód jest tyle wart (a w zasadzie to dostaję wydruk z kelly blue book, że jest wart 18 tyś) ... No to ja na to, że ok, ale ustaliliśmy kwotę 13,5 tyś i wtedy usłyszałam to:
"To, że powiedzieliśmy ci, że mogłabyś go mieć za 13,5 tyś wcale nie znaczy, że my ci go sprzedamy za tę kwotę."
(Ja dość dobrze rozumiem znaczenie trybu warunkowego wyrażającego sytuację hipotetyczną, ale i tak wydaje mi się, że i tak było to zagranie nie fair.)
W niedzielę pjechaliśmy do Portlandu. Przy jednej ulicy, na długości kilku mil sami dealerzy samochodów. Od jednego uciekaliśmy jak się dało bo się znowu zaczęło wciskanie drogich samochodów, w końcu trafiliśmy do dealera, który po prostu pokazywał nam samochody, które chcieliśmy obejrzeć, nie oferował nam tego, czego z góry powiedzieliśmy, że nie szukamy, nie był nachalny i nie traktował nas jak idiotów z IQ poniżej 65.
No i w końcu zdecydowaliśmy się na kompromis pomiędzy tym co byśmy chcieli mieć a tym co możemy mieć:
Dodge Grand Caravan, Rok 2004, 55 tyś. mil, granatowy, w środku dość bogate wyposażenie, m.in. osobne siedzenia w drugim rzędzie (a nie "ława") oraz możliwość regulacji ogrzewania, tzn. na kierowcę leci zimne powietrze a na pasażera ciepło. To dość istotne, bo Tomkowi ciągle jest gorąco a mi zimno. Cena: 12,888$.
Poniżej zamieszczam zdjęcia z internetu: granatowy prezentuje kolor, czerwony to rocznik 2004. Własnym zdjęciem nie dysponujemy.
To
teraz może troszkę o samym uzgadnianiu ceny. Pierwszy raz spotkałam się
z takim targowaniem, ale może jeszcze za krótko żyję na tym świecie.
Na
samochodzie napisana jest cena. Podejmujemy decyzję: kupujemy! I teraz
zaczynają się podchody. Bo to my składamy dealerowi ofertę. Teraz dealer
udawadnia ci, że ten samochód jest o tyle więcej wart niż ty za niego
zaproponowałeś i proponuje negocjacje. Teoretycznie nasz samochód wart
jest 17 tyś, my zaproponowaliśmy 12 tyś a zapłaciliśmy 12,888.
Teraz
podobne negocjacje odnośnie kredytu, a dokładnie miesięcznej raty. Oni
proponuję 400-500$ na miesiąc, my mówimy, że to za dużo, to oni schodzą
do 300-400, aż w końcu dotarliśmy do 200-250. Nasza będzie wynosić jakiś
226$/mieś.
Oj, kupowanie samochodu jest STRASZNIE męczące. Mam dość na kilka lat...
Dobrze, że Bobas był super grzeczny wczoraj, spisał się na medal! I tak wróciliśmy do domu wykończeni i padliśmy ok. 21ej...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz