Nasz dąb ma jakieś 40-50 lat. I jak go ktoś posadził, tak sobie
rósł, a która gałąź uschła, to o ile sama nie spadła, nikt jej nie
usuwał.
W końcu mąż postanowił przeczyścić drzewo i poucinać suche gałęzie.
Wlazł ochoczo na drzewo i zabrał się z werwą do roboty a my z Hultajstwem kibicowaliśmy mu z bezpiecznej odległości.
Pod dębem rósł stos gałęzi - nie wszystkie były suche, na niektórych zieleniły się liście, ale co tam!
Smyk domagał się wejścia na drzewo w celu pomagania tatusiowi, ale jego zachcianka tym razem nie została spełniona.
Kiedy tata już się wyżył i miał dość piłowania, Smyk został dopuszczony do sterty gałęzi piętrzącej się wokół pnia.
Stwierdził, że to wspaniały domek, poczym w nim "zamieszkał" -
musiał się do niego wczołgać. I jeszcze domagał się, żebym do niego
dołączyła...
Hultajstwo miał zabawę przez kilka dni - do czasu aż uporaliśmy się
z gałęziami, pocięliśmy je na mniejsze kawałki i wyrzucili (część
została zmagazynowana do palenia na kominku zimą).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz