W
piątek dostałam od Smyka laurkę, którą zrobił dla mnie wprzedszkolu,
przy sporej pomocy pań przedszkolanek, które powycinały serduszka a na
koniec ozdobiły laurkę brokatem:
A z tyłu, żeby nie było wątpliwości z jakiej to okazji i od kogo:
Wprawdzie
Smyk nie bardzo kojarzył co mi wręcza, po co i dlaczego, ale wyjaśniłam
mu to i kiedy tata wrócił z pracy Hultajstwo z dumą zaciągnął go do
lodówki, na której zawisła laurka i poinformował go, że to piękne serce
zrobił on sam dla mamy.
Ponieważ to pierwsza laurka otrzymana od mojego dziecka, pękałam z dumy i radości i miałam zamiar zachować ją na wieki,
ale niestety najpierw chciałam się nacieszyć jej widokiem i tak wisiała
na lodówce przypięta magnesikami aż jeden dzień. W sobotę Hultajstwo
laurkę odpięło, przyniosło do pokoju, oświadczyło rodzicom kto ją
wykonał i dla kogo, poczym przystąpiło do mozolnego odrywania serduszek.
Brokat się wykruszył i został wdeptany w dywan.
Dobrze, że zdążyłam zrobić zdjęcie.
Nic to - za rok kolejny Dzień Matki!
W
sztafecie chorowania pałeczkę ostatnio przejłą tata, został więc
wczoraj w domu a ja ze Smykiem pojechaliśmy do mojego ulubionego parku -
oczywiście do Hendricks Park (pisałam już o nim kilkakrotnie). Ponieważ
był to Dzień Matki, w parku było sporo ludzi, samochód musieliśmy
zostawić bardzo daleko, ale za to dodatkowo mieliśmy milutki spacer
przez las.
W parku jest c u d o w n i e.
W zasadzie to mało powiedziane. Apogeum kwitnienia, feeria barw,
odurzający zapach. Do tego ładnie świeciło słonko, mimo, że było dość
chłodno.
Na
początku Smyk siedział grzecznie w spacerówce zajęty pochłanianiem
żelkowych miśków. Ta łapówka dała mamie czas zrobienia kilku ładnych
zdjęć, które sukcesywnie będą się pojawiać w zakładce Zdjęcia w miarę możliwości czasowych (zdjęć po wstępnej selekcji jest ponad 50).
Kiedy
mały Łasuch zaspokoił swój apetyt, porzucił swój pojazd napędzany siłą
maminych mięśni, wrzucił czwarty bieg i ruszył z kopyta po alejkach a
mama mogła co najwyżej fotografować takie widoki:
Czyli
głównie plecy Hultajstwa. Ale mały spryciarz jak tylko znikał mi z oczu
za zakrętem alejki, przystawał na chwilę i sprawdzał czy jestem tuż za
nim a jak mnie nie było to szybko wracał i poganiał mnie, żebym szybciej
go goniła. No to trochę pogoniliśmy się po tym parku, przewietrzyliśmy
sobie płuca, nawdychaliśmy się pięknych zapachów i nacieszyliśmy oczęta.
W drodze powrotnej Smyk słodko zasnął wymęczony tym brykaniem.
I byłoby super, gdyby wieczorem nie pojawiła się gorączka...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz