czwartek, 29 marca 2018

Dzień Matki (2008-05-12)

Wczoraj obchodziliśmy Dzień Matki. Tutaj jest to święto ruchome - zawsze wypada w niedzielę, chyba drugą niedzielę maja.
W piątek dostałam od Smyka laurkę, którą zrobił dla mnie wprzedszkolu, przy sporej pomocy pań przedszkolanek, które powycinały serduszka a na koniec ozdobiły laurkę brokatem:

 


A z tyłu, żeby nie było wątpliwości z jakiej to okazji i od kogo:

Wprawdzie Smyk nie bardzo kojarzył co mi wręcza, po co i dlaczego, ale wyjaśniłam mu to i kiedy tata wrócił z pracy Hultajstwo z dumą zaciągnął go do lodówki, na której zawisła laurka i poinformował go, że to piękne serce zrobił on sam dla mamy.

Ponieważ to pierwsza laurka otrzymana od mojego dziecka, pękałam z dumy i radości i miałam zamiar zachować ją na wieki, ale niestety najpierw chciałam się nacieszyć jej widokiem i tak wisiała na lodówce przypięta magnesikami aż jeden dzień. W sobotę Hultajstwo laurkę odpięło, przyniosło do pokoju, oświadczyło rodzicom kto ją wykonał i dla kogo, poczym przystąpiło do mozolnego odrywania serduszek. Brokat się wykruszył i został wdeptany w dywan. 
Dobrze, że zdążyłam zrobić zdjęcie. 
Nic to - za rok kolejny Dzień Matki!

W sztafecie chorowania pałeczkę ostatnio przejłą tata, został więc wczoraj w domu a ja ze Smykiem pojechaliśmy do mojego ulubionego parku - oczywiście do Hendricks Park (pisałam już o nim kilkakrotnie). Ponieważ był to Dzień Matki, w parku było sporo ludzi, samochód musieliśmy zostawić bardzo daleko, ale za to dodatkowo mieliśmy milutki spacer przez las.
W parku jest c u d o w n i e. W zasadzie to mało powiedziane. Apogeum kwitnienia, feeria barw, odurzający zapach. Do tego ładnie świeciło słonko, mimo, że było dość chłodno.
 
 
Na początku Smyk siedział grzecznie w spacerówce zajęty pochłanianiem żelkowych miśków. Ta łapówka dała mamie czas zrobienia kilku ładnych zdjęć, które sukcesywnie będą się pojawiać w zakładce Zdjęcia w miarę możliwości czasowych (zdjęć po wstępnej selekcji jest ponad 50).
Kiedy mały Łasuch zaspokoił swój apetyt, porzucił swój pojazd napędzany siłą maminych mięśni, wrzucił czwarty bieg i ruszył z kopyta po alejkach a mama mogła co najwyżej fotografować takie widoki:
 
Czyli głównie plecy Hultajstwa. Ale mały spryciarz jak tylko znikał mi z oczu za zakrętem alejki, przystawał na chwilę i sprawdzał czy jestem tuż za nim a jak mnie nie było to szybko wracał i poganiał mnie, żebym szybciej go goniła. No to trochę pogoniliśmy się po tym parku, przewietrzyliśmy sobie płuca, nawdychaliśmy się pięknych zapachów i nacieszyliśmy oczęta. W drodze powrotnej Smyk słodko zasnął wymęczony tym brykaniem.
I byłoby super, gdyby wieczorem nie pojawiła się gorączka...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Coś się kończy, coś się zaczyna (2011-05-25)

Moi mili czytelnicy! Nie sądziłam, że przyjdzie mi poczynić tego typu wpis, ale jak wiadomo, życie szykuje różne scenariusze, n...