Lato w pełni, żar leje się z nieba a mnie powaliła na łopatki jakaś infekcja.
Takiej gorączki nie miałam od czasów liceum, czyli niemal od dwudziestu lat.
W pracy zasugerowano, żebym poszła sprawdzić czy nie mam świńskiej
grypy, dodając optymistycznie, że jestem w takim przedziale wiekowym,
że powinnam przeżyć.
Udało mi się odebrać Smyka z przedszkola i dotrzeć do domu o
własnych siłach, ale jak już padłam na wersalkę, to tak zostałam.
Zmobilizowałam się jedynie, żeby wstać i dać dziecku jeść, pić a potem
umyć zęby i przebrać w piżamę.
Szczegółów Wam oszczędzę, bo już mi lepiej - chociaż w głowie nadal
tak dziwnie szumi i huczy i ciągle jeszcze najlepiej mi w pozycji
leżącej.
Oczywiście trafiło mi się to, kiedy mąż był na delegacji - ja choruję wyłącznie wtedy kiedy Go nie ma w domu...
Dodatkowo mamy w domu mały remoncik - cyklinowanie podłóg, więc od poniedziałku mieszkamy sobie w garażu.
Remoncik dobiega powoli końca, dzisiaj ostatnie malowanie lakierem a potem to już tylko sprzątanie...
O remoncie będzie kiedy indziej, bo sił dzisiaj wystarczyło mi jedynie na poinformowanie Was o przyczynach mojego milczenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz