Tak jak obiecałam - dzisiaj kilka słów o remoncie, a raczej konsekwencjach mieszkaniowych z nim związanych.
Ponieważ cyklinowaliśmy (rączkami znajomego, nie własnymi) podłogi w
części dziennej domu oraz jednej sypialni, pomieszczenia te trzeba było
opróżnić.
Hultajstwo szalenie wczuł się w rolę i pomagał nam jak mógł,
głównie wchodząc w paradę i plątając się pod nogami - ale to przecież
nas nie zaskoczyło.
Dzielnie układał płyty CD i kasety (tak, posiadamy dość sporo takowych) w kartonach a potem usiłował sam je przenosić.
Pomagał mi też zwijać dywany i usiłował je wynosić do garażu.
Kiedy odpoczywaliśmy z mężem, Smyk przybiegł do nas z nożem
wyciągniętym z szuflady w kuchni oświadczając, że będzie nim przycinał
folię do zabezpieczenia regałów z książkami.
A kiedy już wszystko zostało wyniesione, miał niesamowitą uciechę
wciskając się w szczeliny pomiędzy kolumnami a rowerkiem, między różnymi
stolikami a krzesłami, szafkami a pudłami. Często udawało mu się
dotrzeć do upragnionego celu po meblach i/lub paczkach, czasami pod nimi. Pyszna zabawa! Toż to lepsze niż plac zabaw!
Jeszcze trochę pamiętam z czasów dzieciństwa...
Ponieważ latem u nas nie pada, i prognoza pogoda nie przewidywała
(i w dalszym ciągu nie przewiduje) żadnych opadów (poza opadającymi od
upału kończynami, ale to się nie liczy), więc urządziliśmy sobie salon pod wielkim dachem nieba, czyli na tarasie:
Jak widać Smyk miał zapewniony dostęp do swojego ukochanego fotela,
a tata do swojej umiłowanej wersalki (ach jak wspaniale mu się nad niej
zasypia przed telewizorem!).
O telewizorze ani odtwarzaczu też nie zapomnieliśmy.
Kiedy już dostęp do sypialni został odcięty świerzą warstwą lakieru, przenieśliśmy się częściowo do garażu:
W garażu przespałam z Hultajstwem kilka nocy. Tata załapał się
tylko na jedno spanie z pająkami bo był na delegacji (w tej części
Oregonu, gdzie jest jeszcze cieplej niż u nas).
Tutaj też nieźle się urządziliśmy - mogliśmy oglądać bajki w łóżku!
Gratka to nie lada, bo w sypialni telewizora nie mamy, i to się raczej
nie zmieni. A w garażu - i owszem!
Nawet dywan rozwinęłam, żeby w nocy nie biegać po betonie do toalety.
Z garażu mamy bezpośrednie wejście do kuchi a przez kuchnię do toalety, więc w kwestii sanitariatów nie było żadnego problemu.
Ale do prysznica był utrudniony dostęp - jedynie w godzinach
wczesno porannych, przed położeniem kolejnej warstwy lakieru. W związku z
tym kąpałam Smyka w garażu, w misce.
Mycie w misce okazało się absolutnym przebojem remontu, i Smyk tak
je polubił, że istniało niebezpieczeństwo, że tak będziemy się kąpać
przez kilka kolejnych miesięcy, ale na szczęście miska nie jest zbyt
duża i żadną miarą nie da się w niej położyć na brzuszku i to
przesądziło sprawę.
W sobotę wróciliśmy już do sypialni, ale "salon" nadal mamy
częściowo na tarasie, częściowo w garażu ponieważ lakier jeszcze nie
stwardniał na tyle, żeby pownośić cięższe meble. A mąż znowu na
delegacji, więc do soboty nic się nie zmieni.
A ja zbieram się w sobie do sprzątania po tym remoncie.
Szczególnie słabo mi się robi na myśl o myciu okien, zwłaszcza, że w tym tygodniu znowu ma być 35-38 stopni w cieniu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz