sobota, 31 marca 2018

Jesienny spacer (20100-10-28)


W sobotę wybraliśmy się ze Smykiem na spacer po okolicy. 

Mimo dość mocno wiejącego wiatru i nieba zasnutego nisko wiszącymi chmurami, było ciepło. W wielu domach chłód z kątów przegania się rozpalając w kominku, więc w powietrzu unosił się zapach palonego drzewa - jak z ogniska. Tylko ziemniaków do pieczenia brakowało...

Szliśmy na plac zabaw. 

Po drodze podziwialiśmy udekorowane już na Halloween domy. Niektóre przybrane na straszno - przy tych Hultajstwo żywiołowo reagował na ogromne pająki, pajęczyny, kościotrupy i plastikowe płyty nagrobne. Inne domy były udekorowane sezonowo, jesiennie, z dyniami ustawionymi na gankach (większość dyń nie była jeszcze powycinana), jesiennymi wieńcami na drzwiach, małymi słomianymi strachami na wróble przed domem (bardzo popularna tutaj ozdoba jesienna).

Zbieraliśmy szyszki, innymi graliśmy w golfa, zamiast kija używając miecza laserowego (wzorowanego na Gwiezdnych Wojnach, zrobionego z gąbki i taśmy izolacyjnej). Ciekawe, że mało kto dziwił się widokowi mamy i synka, obojga uzbrojonych w miecze, takie jak te.

Doszliśmy na plac zabaw, ale Smyk stwierdził, że On chciał na inny. 
To poszliśmy na ten inny. Dobrze jest się trochę zmęczyć.

Tym innym okazał się plac zabaw przy pobliskiej szkole podstawowej. Co ciekawe, Hultajstwo nadal pamięta jak spadł w tym miejscu ze zjeżdżalni dwa lata temu. Ale już się jej nie boi, choć nadal czuje przed nią repsekt i nie fika na niej tak, jak na innych zjeżdżalniach.

Po powrocie do domu Smyk złapał swoją dynię przywiezioną z przedszkolej wycieczki. 

Oświadczył, że to jego dziecko. 

I cały weekend zajmował się tym swoim maleństwem: posłał mu łóżeczko, przykrył kołderką z myjki frotte (to nic, że ściągając myjkę z półki w łazience wszystkie pozostałe zrzucił na ziemię), kazał mi mówić jedyne szeptem, żeby nie obudzić  jego dziecka.

Dyniowe dziecko przytulało się do Smyka, kiedy ten oglądał bajkę, zostało nakarmione jogurtem, umyte, i niemal wylądowało z nami w łóżku, ale tutaj już zaprotestowałam, więc dynia musiała zanocować na wiklinowym koszu obok łóżka.

A po dwóch dniach przeszło Smykowi i biedna, osierocona dynia stoi teraz w kącie.

A wieczorem zaczął padać deszcz i pada nadal, niemal nieprzerwanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Coś się kończy, coś się zaczyna (2011-05-25)

Moi mili czytelnicy! Nie sądziłam, że przyjdzie mi poczynić tego typu wpis, ale jak wiadomo, życie szykuje różne scenariusze, n...