W sobotę wybraliśmy się ze Smykiem na spacer po okolicy.
Mimo dość mocno wiejącego wiatru i nieba zasnutego nisko wiszącymi
chmurami, było ciepło. W wielu domach chłód z kątów przegania się
rozpalając w kominku, więc w powietrzu unosił się zapach palonego drzewa
- jak z ogniska. Tylko ziemniaków do pieczenia brakowało...
Szliśmy na plac zabaw.
Po drodze podziwialiśmy udekorowane już na Halloween domy. Niektóre przybrane na straszno
- przy tych Hultajstwo żywiołowo reagował na ogromne pająki, pajęczyny,
kościotrupy i plastikowe płyty nagrobne. Inne domy były udekorowane
sezonowo, jesiennie, z dyniami ustawionymi na gankach (większość dyń nie
była jeszcze powycinana), jesiennymi wieńcami na drzwiach, małymi
słomianymi strachami na wróble przed domem (bardzo popularna tutaj ozdoba jesienna).
Zbieraliśmy szyszki, innymi graliśmy w golfa, zamiast kija używając miecza laserowego (wzorowanego na Gwiezdnych Wojnach, zrobionego z gąbki i taśmy izolacyjnej). Ciekawe, że mało kto dziwił się widokowi mamy i synka, obojga uzbrojonych w miecze, takie jak te.
Doszliśmy na plac zabaw, ale Smyk stwierdził, że On chciał na inny.
To poszliśmy na ten inny. Dobrze jest się trochę zmęczyć.
Tym innym okazał się plac zabaw przy pobliskiej szkole podstawowej.
Co ciekawe, Hultajstwo nadal pamięta jak spadł w tym miejscu ze
zjeżdżalni dwa lata temu. Ale już się jej nie boi, choć nadal czuje
przed nią repsekt i nie fika na niej tak, jak na innych zjeżdżalniach.
Po powrocie do domu Smyk złapał swoją dynię przywiezioną z przedszkolej wycieczki.
Oświadczył, że to jego dziecko.
I cały weekend zajmował się tym swoim maleństwem: posłał mu
łóżeczko, przykrył kołderką z myjki frotte (to nic, że ściągając myjkę z
półki w łazience wszystkie pozostałe zrzucił na ziemię), kazał mi mówić
jedyne szeptem, żeby nie obudzić jego dziecka.
Dyniowe dziecko przytulało się do Smyka, kiedy ten oglądał bajkę,
zostało nakarmione jogurtem, umyte, i niemal wylądowało z nami w łóżku,
ale tutaj już zaprotestowałam, więc dynia musiała zanocować na
wiklinowym koszu obok łóżka.
A po dwóch dniach przeszło Smykowi i biedna, osierocona dynia stoi teraz w kącie.
A wieczorem zaczął padać deszcz i pada nadal, niemal nieprzerwanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz