czwartek, 29 marca 2018

Jeżynowa uczta (2007-07-24)

W niedzielę zabraliśmy Smyka nad rzekę. Naszą, tzn. Willamette River, kilka mil od nas do parku. Bo w Eugene, wzdłuż rzeki, po obu stronach ciągnie się park. A tam są i place zabaw dla dzieci, i boiska, i las, a częściowo odtworzona jest naturalna roślinność tych terenów sprzed najazdu hordy białych.
Zaparkowaliśmy w bocznej uliczce i najpierw wybraliśmy się na jeżyny. Jest ich tutaj ZATRZĘSIENIE, straszna plaga. Uważane są za chwasty i rzeczywiście plenią się bez opamiętania i trudno się ich pozbyć. Ale za to latem można sobie dogodzić! Nasze ulubione miejsce jest przy alejce nad rzeką, daleko od wszelkich dróg i spalin. Nie wiem dlaczego prawie nikt ich nie zrywa, więc nie trzeba lecieć bladym świtem, żeby sobie pożerować.
Ponieważ brzeg rzeki w tym miejscu jest dość stromy, Bobas siedział sobie w swojej spacerówce a mama i tata na zmianę biegali ze świerzymi dostawami czarnych słodkości. Niczym ptaszęta karmiące swoje młode. A apetyt Bobasa był niezaspokojony niczym apetyt pisklaka na robaczki.
Jak już sobie podjedliśmy to udaliśmy się w kolejne miłe miejsce: na wielkie głazy nad samiutką wodą, po zachodniej stronie rzeki. Jest cień, dający miłe schronienie od skwaru, ale kamienie są nadal nagrzane od porannego słonka, więc nie ciągnie po nerkach i nie łapie się kataru. Kiedy jeszcze byłam w ciąży przychodziliśmy w to miejsce i chłodziłam sobie tutaj moje biedne opuchnięte stopy. Teraz przyprowadziliśmy Bobasa. Zabawnie łapał równowagę chodząc po kamieniach na bosaka, oglądał z przejęciem narybek w małych zatoczkach, wołał kwa kwa kwa do przepływających kaczek a nawet odwarzył się zanurzyć stopy w wodzie!
W drodze powrotnej wypatrzyłam dziką śliwkę - coś w stylu renglody skrzyżowanej z mirabelką. Dołem owoce były wyzbierane, ale jak się potrząsnęło konarem to leciał śliwkowy deszcz. Owoce były tak dorzałe, że pękały od uderzenia o ziemię, ale i tak raczyliśmy się ich słodyczą. Bobas nie bardzo radził sobie z oddzielaniem pestki od miąższu, więc musiałam to robć za niego no i cała się lepiłam od soku. Przy jeżynach urządziliśmy sobie powtórkę z obżarstwa i na koniec jeszcze przed samym powrotem do domu poszaleliśmy na placu zabaw.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Coś się kończy, coś się zaczyna (2011-05-25)

Moi mili czytelnicy! Nie sądziłam, że przyjdzie mi poczynić tego typu wpis, ale jak wiadomo, życie szykuje różne scenariusze, n...