Lipiec urządził sobie efektowne, upalne wejście: począwszy od
pierwszego dnia temperatura gwałtownie podskoczyła, szybko przekroczyła
trzydziestkę a w piątek signęła plus 38 stopni Celcjusza, w sobotę: plus
40.
W piątek (był wolny w związku z przypadającym następnego dnia Dniem
Niepodległości) zostawiliśmy tatę z malowaniem pokoju a sami ze Smykiem
udaliśmy się do parku poszukać nieco ochłody w cieniu starych drzew.
Hultajstwo zabrał swój plecaczek wypełniony tym co niezbędne na
wycieczce czyli cukierkami.
Chłodu nie znaleźliśmy, ale za to pooglądaliśmy wiewiórki, motylki i mrówki.
Co jakiś czas ścieżka opuszczała cień lasu i prowadziła przez polanki porośnięte trawami i zbożami:
Smyk raźno maszerował ze słodkim ciężarem na plecach, przekonany, że
idziemy na plac zabaw. Pytał o ten plac zabaw tyle razy, że w końcu
wróciliśmy do samochodu i pojechaliśmy tam, mimo skwaru.
Znaleźliśmy jakiś zacieniony zakątek, niebawem przyplątał się jakiś
chłopczyk poszukujący towarzysza do zabawy i Smyk pozbył się resztki sił
jakie mu jeszcze zostały.
W sobotę pojechaliśmy nad jedno z naszych ulubionych jezior: Waldo Lake.
Pisałam o nim dwa lata temu.
Jak tylko Smyk usłyszał, że jedziemy nad jezioro, zażyczył sobie,
żeby mu założyć kamizetkę ratunkową, której nie ściągnął przez kilka
kolejnych godzin. Nawet 1,5 godziny w samochodzie, w foteliku, spędził w
kamizelce, twierdząc, że mu tak dobrze:
Mimo sporej wysokości, nad jeziorem wcale nie było chłodniej niż w domu,
za to było sporo komarów. Ale na to byliśmy przygotowani i szybciutko
popsikaliśmy się odpowiednim specyfikiem oraz kremem z filtrem
przeciwsłonecznym.
Popłynęliśmy naszym pontonem na Rhododendron Island - to jakiś półtorej godziny w jedną stronę.
Obeszliśmy tę niewielką wysepkę i zabawiliśmy nieco dłużej na
cypelku, gdzie można było sobie pobrodzić w płytkiej wodzie. Tuż przed
naszym przybyciem na wyspę odpłynęli z niej kajakarze, więc mieliśmy
wyspę na własność.
W drodze powrotnej Smyk zasnął w pontonie ukołysany przez fale - to
już stało się tradycją, że Bąbel ucina sobie drzemkę na wodzie.
Tym razem nie robiłam zbyt wielu zdjęć, bo Waldo Lake mamy już gruntownie obfotografowane w poprzednich latach. Tutaj na przykład filmik z ubiegłorocznego wypadu.
W drodze do domu jeszcze tylko zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby rzucić okiem na wodospad Salt Creek Falls i
po piątej wróciliśmy do domu. W samochodzie roztaczaliśmy
wizje orzeźwiającej kąpieli w chłodnej wodzie w naszym baseniku w
ogródku, ale okazało się, że woda tak się nagrzała, że dobiła do 40
stopni...
Dolaliśmy dużo zimnej wody i dało się jakoś wytrzymać.
A w ciągu następnych dwóch dni temperatura spadła o 20 stopni, więc
mamy kilka dni na złapanie oddechu przed kolejną falą upałów.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Coś się kończy, coś się zaczyna (2011-05-25)
Moi mili czytelnicy! Nie sądziłam, że przyjdzie mi poczynić tego typu wpis, ale jak wiadomo, życie szykuje różne scenariusze, n...
-
Zrobiłam sobie czapkę. Już jakiś czas temu, ale do soboty nie miałam za bardzo okazji w niej chodzić. Prawdę powiedziawszy to w sobotę z...
-
W niedzielę wybraliśmy się na sanki - to już ostatni raz w tym sezonie. Wprawdzie śniegu jest jeszcze bardzo dużo, ale odwilż panoszy się ...
-
Moi mili czytelnicy! Nie sądziłam, że przyjdzie mi poczynić tego typu wpis, ale jak wiadomo, życie szykuje różne scenariusze, n...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz