piątek, 30 marca 2018

Lipcowe upały (2009-07-07)

Lipiec urządził sobie efektowne, upalne wejście: począwszy od pierwszego dnia temperatura gwałtownie podskoczyła, szybko przekroczyła trzydziestkę a w piątek signęła plus 38 stopni Celcjusza, w sobotę: plus 40.

W piątek (był wolny w związku z przypadającym następnego dnia Dniem Niepodległości) zostawiliśmy tatę z malowaniem pokoju a sami ze Smykiem udaliśmy się do parku poszukać nieco ochłody w cieniu starych drzew. Hultajstwo zabrał swój plecaczek wypełniony tym co niezbędne na wycieczce czyli cukierkami.

Chłodu nie znaleźliśmy, ale za to pooglądaliśmy wiewiórki, motylki i mrówki.
Co jakiś czas ścieżka opuszczała cień lasu i prowadziła przez polanki porośnięte trawami i zbożami:


Smyk raźno maszerował ze słodkim ciężarem na plecach, przekonany, że idziemy na plac zabaw. Pytał o ten plac zabaw tyle razy, że w końcu wróciliśmy do samochodu i pojechaliśmy tam, mimo skwaru.


Znaleźliśmy jakiś zacieniony zakątek, niebawem przyplątał się jakiś chłopczyk poszukujący towarzysza do zabawy i Smyk pozbył się resztki sił jakie mu jeszcze zostały.

W sobotę pojechaliśmy nad jedno z naszych ulubionych jezior: Waldo Lake.
Pisałam o nim dwa lata temu.

Jak tylko Smyk usłyszał, że jedziemy nad jezioro, zażyczył sobie, żeby mu założyć kamizetkę ratunkową, której nie ściągnął przez kilka kolejnych godzin. Nawet 1,5 godziny w samochodzie, w foteliku, spędził w kamizelce, twierdząc, że mu tak dobrze:


Mimo sporej wysokości, nad jeziorem wcale nie było chłodniej niż w domu, za to było sporo komarów. Ale na to byliśmy przygotowani i szybciutko popsikaliśmy się odpowiednim specyfikiem oraz kremem z filtrem przeciwsłonecznym.
Popłynęliśmy naszym pontonem na Rhododendron Island - to jakiś półtorej godziny w jedną stronę.
Obeszliśmy tę niewielką wysepkę i zabawiliśmy nieco dłużej na cypelku, gdzie można było sobie pobrodzić w płytkiej wodzie. Tuż przed naszym przybyciem na wyspę odpłynęli z niej kajakarze, więc mieliśmy wyspę na własność.



W drodze powrotnej Smyk zasnął w pontonie ukołysany przez fale - to już stało się tradycją, że Bąbel ucina sobie drzemkę na wodzie.
Tym razem nie robiłam zbyt wielu zdjęć, bo Waldo Lake mamy już gruntownie obfotografowane w poprzednich latach. Tutaj na przykład filmik z ubiegłorocznego wypadu.


W drodze do domu jeszcze tylko zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby rzucić okiem na wodospad Salt Creek Falls i po piątej wróciliśmy do domu. W samochodzie roztaczaliśmy wizje orzeźwiającej  kąpieli w chłodnej wodzie w naszym baseniku w ogródku, ale okazało się, że woda tak się nagrzała, że dobiła do 40 stopni...
Dolaliśmy dużo zimnej wody i dało się jakoś wytrzymać.

A w ciągu następnych dwóch dni temperatura spadła o 20 stopni, więc mamy kilka dni na złapanie oddechu przed kolejną falą upałów.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Coś się kończy, coś się zaczyna (2011-05-25)

Moi mili czytelnicy! Nie sądziłam, że przyjdzie mi poczynić tego typu wpis, ale jak wiadomo, życie szykuje różne scenariusze, n...