Wczoraj kolejny raz zepsuł się służbowy samochód męża, chociaż ma dopiero dwa lata.
Samochód został odholowany na autoryzowany warsztat, ale trochę
potrwało zanim było po wszystkim, a męża trzeba było z warsztatu
odebrać.
Jedyny problem tkwił w tym, że było już dość późno, bo po dziewiątej wieczorem.
Na szczęście akurat wczoraj Smyk spał w przedszkolu, więc pora spania nieco nam się przesunęła.
W obawie, że dziecko mogłoby mi zasnąć w samochodzie, zadbałam o
umycie zębów przed wyjazdem, ale zaraz za pierwszym rogiem, kiedy tylko
wjechaliśmy w strefę oświetloną nie tylko latarniami ale i innymi
ciekawymi światełkami, okazało się, jaka naiwna byłam w kwestii spania w
samochodzie.
Ponieważ dawno już Bąbel nie podróżował nigdzie nocą, więc na
chwilkę oniemiał widząc te wszystkie kolory, ale tylko na momencik, a
potem z ekscytacji buzia mu się nie zamykała. To nawet dobrze, bo dzięki
temu ja nie zasnęłam za kierownicą...
Ponieważ wcześniej padało, światła odbijały się od mokrego asfaltu,
jeszcze potęgując feerię barw wokół, a wypadło nam jechać ulicami, przy
których jest sporo skrzyżowań (czyli sygnalizacji świetlnej), sklepów i
restauracji hojnie reklamujących się neonami.
Ach, jakże się Bąbel cieszył! I jak niewiele trzeba, żeby sprawić dziecku tyle radości!
Poczułam przedsmak nadchodzących świąt, kiedy to kto żyw, dekoruje obejście światełkami.
Oj szykuje się nam kilka przejażdżek po mieście ze Smykiem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz