Tematowi skarpet Antonina poświęciła ostatnio kilka wpisów.
Ja także uległam szaleństwu skarpetowemu, chociaż nieco przez przypadek.
Trafiłam na wyprzedaż w środku lipca i kupiłam włóczkę na skarpetki
przecenioną z dziesięciu na dwa dolary za 100 gramowy motek. Kolory
takie sobie (ten turkusowy wyjątkowo mi się nie podoba), ale za taką
cenę nie ma co kręcić nosem.
Skarpetki robiłam głównie na placach zabaw, kiedy pozwalała na to pogoda, więc zanim je skończyłam minęło półtora miesiąca.
Zapał miałam średni - nie robiłam jeszcze skarpetek i chciałam zobaczyć co mi z tego wyjdzie. A co wyszło, to widać.
Wzór to jeden z prostszych modeli Dropsa - szukałam według grubości
włóczki, żeby dopasować ilość oczek. Zaczynałam robić od góry z 72 oczek
na dwóch drutach 2 mm z żyłkł - obyło się bez prucia.
Trochę było kombinacji, kiedy zaczynałam drugą skarpetkę, ponieważ
zależało mi, żeby na obu paski układały się tak samo - dwa czy trzy
podejścia i udało się.
Skarpetki są zrobione podwójnym
ściągaczem (2 oczka prawe, 2 oczka lewe), jedynie pięta i "podeszwa" są
zrobione zwykłym dżersejem.
Włóczka to Sockotta Sock Yarn z Plymouth Yarn (379 m/100gr). Skład: 45% bawełna, 40% wełna, 15% nylon.
Zużyłam 80 gram na niezbyt wysokie skarpetki, ale ja mam sporą stopę zakończoną długimi paluchami.
Udało mi się namówić męża do zrobienia kilku zdjęć. Zazwyczaj kręci
strasznie nosem w takich sytuacjach, ale chyba ładna, słoneczna pogoda
dobrze na Niego wpłynęła i dał się uprosić i nawet się postarał, żeby
zdjęcia były jak trzeba. Dwa pierwsze zdjęcia sama zrobiłam, trzy
kolejne są autorstwa męża.
Na wspomnianej
wyprzedaży kupiłam jeszcze jedną włóczkę, ale coś mi się wydaje, że
trochę poleżakuje w motku zanim zostanie przerobiona na skarpetki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz