No to wrzesień mamy odhaczony. Hej, zarazki i choróbska! Wpadnijcie za miesiąc!
Najpierw
Bobas złapał gdzieś katar a Smyk zakatarzony to moje zarwane noce oraz
ogólne wymęczenie bo Bąbel z katarem jest zmierzły straszliwie. A potem
przelazło na mnie i niedzielę miałam do bani - bolało mnie gardło i... w
zasadzie to wszystko mnie bolało... A dzisiaj boli już tylko głowa, ale
za to tak, że przy najmniejszym ruchu mam wrażenie, że zaraz pęknie,
rozbije się w drobny mak...
Wczoraj trzeba było jechać po
termometr bo w jednym padła bateria, drugi wcięło a trzeci (jeszcze z
Polski) potłukł Bobas, bo musiał koniecznie włozyć go sobie pod pachę
jak tylko przyuważył, że mama coś takiego zrobiła. Teraz męczą mnie
koszmary o tej rozlanej rtęci i jej wpływie na zdrowie Bobasa.
Nie
cierpię mleka, ale podobno mleko z miodem dobrze robi na przeziębienia
więc wykombinowałam sobie kakao z miodem. Bobas podłapał i smaka i nazwę
i cały dzień domagał się swojego kaka. A dzisiaj od rana to samo - ledwo usiadł na krześle przy stole, już wołał kaka, kaka, kakA! No
więc było kakao na śniadanie też. Potem przypomniał sobie, że miał
niedawno skaleczoną rączkę i usilnie poszukiwał zranienia na obu
rączkach, żeby mi zaprezentować swoje ała i pożalić się, ale niestety nie ma już nawet śladu (ku rozpaczy Smyka, który uwielbia pokazywać swoje ała, podsuwać do dmuchania i całowania...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz