No bo to, że w tej kolorowej wodzie najlepiej się myje rączki, to chyba jasne, prawda?
Poza
tym, można sobie w niej pomieszać łyżeczką (to akurat ma po mamusi -
nawet mam zdjęcie uwieczniające wykonywanie tejże czynności).
Ale
najfajniejsze jest wrzucanie przeróżnych przedmiotów do muszli
klozetowej, spłukiwanie i obserwowanie jak bezpowrotnie znikają. W ten
sposób pozbyliśmy się pewnego dnia całych zapasów mydła i teraz trzymamy
je już na tyle wysoko, żeby Hultajstwo nawet na krzesełu nie dosięgło.
Szczotka do rąk nie znika, ale szczoteczka do zębów tak - odpłynęła w
siną dal. Dobrze, że mała i nie utkwiła w zagięciu kolanka jak np.
zdechła ryba (o tym kiedy indziej), ale tata i tak odkręcał muszlę i
sprawdzał czy coś nie utkwiło. Nie jeden raz już tak odkręcał...
W mininy weekend Bobas tak się zabawiał: przybiegał do pokoju, gdzie mama oglądała wiadomości, otwierał buzię i mówił am!
a potem biegł do łazienki z kolacją w ustach, wypluwał zawartość do
muszli i spłukiwał. Tata wykrył proceder i się skończyła zabawa. Ale
potem znalazł sobie zastępstwo dla kolacji: cukierki. Mamy jeszcze
zapasik cukierków po Halloween. Co lepsze Smyk już dawno powyjadał i
ostały się te, których nikt nie chce. Hultajstwo wrzucało je po jednym
do ubikacji, w papierkach, bo po co marnować czas na odpakowywanie, i
spłukiwał...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz