Nie wdając się w szczegóły dlaczego, minione dwa środowe popołudnia spędziłam w parku ze Smykiem i z Zuzią, córeczką koleżanki.
Jak tylko weszliśmy na plac zabaw, Zuzia pognała do huśtawki, Smyk za nią.
Kiedy już oboje siedzieli każde w swojej huśtawce (tej bezpiecznej,
dla maluchów, z której raczej nie da się spaść), to Zuzia zaczęła się
domagać huśtania pod same niebo. Najwidoczniej cieszyły ją osiągana
wysokość i pęd powietrza rozwiewający blond włoski, bo pokrzykiwała
sobie z radości. Smyk, ledwo pchnięty, zaczął wrzeszczeć ze strachu.
Huśtam towrzystwo, a moje uszy cierpią:
- Sibciej! Sibciej!!! SIBCIEJ!!!
- Nie tak mocno! Nie tak mocno!!! NIE TAK MOCNO!!!
I nie wiem czy to dlatego, że Zuzia krzyczała głośniej, czy samo dotarło do Smyka, że taka mała Zuzia a nie boi się huśtać tak wysoko.
Ale dało mu to do myślenia.
Wczoraj wbiegamy na plac zabaw, oboje pędzą do huśtawek, poczym oboje zaczynają się domagać bujania do samego nieba.
Strach Hultajstwa wyparował.
Kolejne pół godziny spędziłam tak: pchnięcie huśtawki, 3 kroki w lewo, pchnięcie huśtawki, 3 kroki w prawo.
A dzieciaki radośnie pokrzykiwały:
- Sibciej!
- Mocniej!
Po pół godzinie zaprotestowałam, bo już mnie bolały ręce.
Poza tym zaczynało mi się kręcić w głowie od śledzenia obu
huśtawek, wysłuchiwania radosnych pokrzykiwań i odpowiadania na różne
pytania zadawane w przerwach w okazywaniu entuzjazmu dla podniebnego
śmigania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz