W minioną niedzielę wybraliśmy się na krótką wycieczkę nad rzekę McKenzie.
To z niej mamy wodę w kranie a jest to jedna z lepszych wód w USA pod względem jakości.
Celem wycieczki nie było leniwe leżakowanie na brzegu, ale poćwiczenie zastanych mięśni.
Zaczęliśmy od jednego z ulubionych naszych miejsc, czyli od wodospadu Sahalie, w pobliżu którego zaparkowaliśmy samochód.
Wzdłuż urwistego brzegu rzeki prowadzi wąską dróżką szlak. Można udać się w górę biegu rzeki, np. do jeziora Clear Lake, albo w dół, tak jak to zrobiliśmy tym razem.
Po drodze szumiała nam dość głośno kipiel McKenzie a my rozkoszowaliśmy się widokiem krystalicznie czystej wody.
Wkrótce dotarliśmy do kolejnego wodospadu: Koosah Falls.
mykowi najbardziej podobała się tęcza - na szczęście nie usiłował dotrzeć do jej końca.
Dotychczas stąd wracaliśmy do punktu wyjścia, ponieważ spacer wzdłuż McKenzie stanowił tylko część dłuższego wyjazdu.
W niedzielę poszliśmy jeszcze dalej w dół rzeki, aż do sztucznego zbiornika Carmen.
Tam zabawiliśmy chwilę i rozpoczął się powrót.
Niestety Smyk był już zmęczony i tata musiał go nieść przez większość drogi.
Potem pojechaliśmy jeszcze nad pobliskie jezioro Big Lake.
Hultajstwo zasnął w samochodzie a kiedy zaparkowaliśmy nad wodą, tata
myszkował sobie po okolicy a ja wybrałam sobie miejsce z widokiem na
lustro wody, wyciągnęłam druty i oddałam się relaksowi w promieniach
popołudniowego słońca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz