We
wtorek po powrocie z pracy dowiedziałam się, że mały miał straszną
biegunkę. Jedynym wyjściem było Małego wykąpać a ubranka jego i Skota
(opiekuna Krzysia, kiedy jestem w pracy) wyprać... A w godzinę po
odebraniu Smyka dopadło mnie i spędziłam resztę dnia w łazience
wymiotując.
W środę mąż został w domu bo miał już dwoje pacjentów pod opieką (dobrze, że akurat pracował na miejscu a nie na wyjeździe).
Jak już my wydobrzeliśmy to dopadło Skota.
A
zaczęło się wszystko od męża, ale ponieważ pracował wtedy poza domem,
więc byliśmy przekonani, że to jedzenie z jakiegoś baru czy restauracji
mu zaszkodziło... A wczoraj w wiadomościach podali, że jesteśmy u progu
apogeum chorobowego jeśli chodzi o grypę i przeziębienia - mam nadzieję,
że my nasze apogeum w tej kwestii mamy już za sobą!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz