Niedawno spotkaliśmy się w kilka rodzin na tradycyjnym polskim ognisku.
Znajomy znajomych miszka kilka kilometrów za miastem, w lesie, w
pobliżu przepływa potok a sarenki i jelonki przychodzą paść się do
ogródka.
Znikome ślady cywilizacji - idealne miejsce na tego typu imprezę.
Dzieciaki (sztuk 8) mogły biegać i wrzeszczeć do woli.
Wprawdzie rodzice mieli pewne obawy czy aby dom gospodarza nie
zostanie zrównany z ziemią, ale ostał się i to nawet w jednym kawałku.
Gospodarz dzieci lubi i na igraszki milusińskich patrzył łaskawym
okiem sycąc uszy ich śmiechem, bo jak sam stwierdził, dawno tyle go w
tej okolicy nie było.
Kiełbasa pieczona na patyku nad ogniskiem smakowała wyśmienicie,
ale dzieciaki bardziej cieszyło palenie słomy wyciąganej z kostek, które
służyły nam za siedziska. Spalili jej sporo, cudem jakimś pobliski dom
nie poszedł z dymem.
Jak widać kusiliśmy licho dość mocno i w końcu je obudziliśmy.
Dało ono znać o swojej obecności przez żądełka os, które skądś się znalazły i pokąsały piątkę z ósemki dzieciaków.
Ciekawe, że nie użądliły nikogo z dorosłych ani 3-miesięcznego niemowlaka w wózku...
Nikt nie jest uczulony na jad, więc na łzach się skończyło. Długo
też nie były one przelewane bo palenie słomy okazało się zajęciem zbyt
absorbującym, żeby marnować czas na płacz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz