A jeszcze kilka dni temu panoszyło się lato.
We wtorek wracamy ze słonecznego parku po dłuuugim spacerze i zanim zdążyłam zamknąć drzwi do garażu przylazł sąsiad.
Nie byłam rada tej sąsiedzkiej wizycie. Zmęczona i głodna marzyłam o czekającej na nas zupie pomidorowej ze świerzych pomidorków z ogródka.
Ale mój sąsiad to mistrz świata w przychodzeniu nie w porę oraz niezauważaniu, że nie jest akurat w danym momencie mile widziany.
Zapewnie przeprosiłabym go grzecznie i pożegnała się, ale przybiegły za nim jego wnuczki (3 lata i 1.5 roku) i Smyk zapragnął ich towarzystwa. No dobra, niech będzie, przymusowe odchudzanie nie zaszkodzi.
Poszliśmy przed dom sąsiada, który KONIECZNIE musiał mi coś pokazać, między innymi tablicę do rysowania kredą dla wnuczek, tylko kredy nie było.
Zemsta bywa słodka:
- Ja mam kredę w domu, zaraz przyniosę!
Przybiegłam z zapasem kredy, krakersami, Colą i aparatem.
Tablica szybko znudziła się dzieciakom, więc rysowanie przeniosło się na beton przed garażem.
Hultajstwo, wnuczki i pies sąsiada
Zabawa była przednia. Sąsiad rozłożył jakąś starą kołdrę, więc umościliśmy się wygodnie, ja zapychałam kiszki pustymi kaloriami a dzieci wyżywały się artystycznie.
W końcu zabrakło już czystej przestrzeni przed garażem, na chodniku oraz na ciałkach Milusińskich. Szkraby wykazały się inwencją twórczą i ozdobiły sąsiadom cokoliki wokół roślinności przed domem:
A na koniec jeszcze troszkę sobie pobiegały wokół magnolii - szkoda, że nie udało mi się nagrać ich radosnego śmiechu.
A po skończonej zabawie, wzięłam Hultajstwo za fraki i zaniosłam prosto do łazienki, do wanny. Na szczęście kreda łatwo schodzi i z brzuszka i z chodnnika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz