Ponieważ nie mogłam doszukać się foremki do wykrawania ludzików, upiekliśmy zwykłe ciasteczka, do wykrawania których użyliśmy wszystkich foremek jakie znaleźliśmy w domu, łącznie z tymi do wykrawania zwierzątek z plasteliny (najpierw je porządnie wymyłam).
Smyk miał zabawę, że hej! Podsypywał mąkę, rozbijał jajka, podawał wałek, a potem wycinał i wycinał. A potem smarował białkiem i dekorował. Napiekliśmy furę ciasteczek. Nawet kilka zjadł, ale zdecydowanie w tym wszystkim chodziło głównie o dekorowanie, a nie o jedzenie. Na zdjęciu poniżej fotorelacja z pieczenia i główny winonwajca (papierowy ginger bread man w towarzystwie ostatniej róży z ogródka).
Dwa dni później temat pierników powrócił. Bo przecież nie upiekliśmy tego ludzika z piernika! Więc całe pieczenie sprzed dwóch dni nie liczy się. Ponieważ tego dnia mieliśmy już foremkę, wyciągnęłam stolnicę, potrzebneskładniki i upiekliśmy następną porcję ciasteczek, teraz według przepisu dołączonego do foremki. Ale znowu nie były to pierniki, głównie z powodu nieobecności męża w domu - siła jego mięśni była konieczna do wrobienia ciasta.
Co ciekawe, mężowi bardziej smakowały pierwsze ciasteczka, a drugie, jego zdaniem, nie nadawały się do jedziena. Wyniesione do pracy, to te drugie właśnie wzbudziły zachwyt. Myślę, że szczery, sądząc po tempie w jakim znikły.
Pod rugim podejściu musiałam uzupełnić zapasy mąki i cukru, a w sobotę zakasałam rękawy i zabrałam się ponownie za pieczenie. Wszystkie składniki, spożywcze i ludzkie, były na miejscu, więc tym razem piekliśmy już pierniczki.
Przepis znalazłam na blogu Prowincjonalnej Nauczycielki (w komentarzach w tym wpisie). Kiedy oświadczyłam mężowi, że ma umyć ręce i pomóc mi wyrabiać ciasto, bo tak jest napisane w przepisie, spojrzał na mnie jak na wariatkę. Ale ja szybciutko podsunęłam mu pod nos kartkę, a tam jak byk stoi:
"Postaw silnego chłopa przy stolnicy i niech teraz zagniata, zagniata, zagniata... aż powstanie jednolita masa."
No to co miał chłopina zrobić? Grzecznie umył łapki i zagniatał. A my
ze Smykiem siedzieliśmy po obu stronach stołu i grzecznie pomagaliśmy
podsypując mąkę (potu z czoła nie trzeba było ocierać). Cisnęły mi się
na usta różne komentarze, ale ugryzłam się przezornie w język, bo
jeszcze kiedyś dobrze by było skorzystać z siły jego mięśni...A potem zostało już tylko wałkowanie, wycinanie, pieczenie... Tym razem Smyk stracił zainteresowanie dość szybko, więc jest nadzieja, że więcej ciasteczek przed tymi świętami już nie będziemy piec.
Kiedy już wszystkie pierniczki zostały upieczone, a było tego sporo, udekorowaliśmy kilka.
I tak w końcu dziecko doczekało się swoich ludzików z piernika (koniecznie udekorowanych tak jak na obrazku dołączonym do foremki):
Poza ludzikami mamy też serca, gwiazdki, choinki, bałwanki, koniki, laski, skarpety i ludziki-dzidziusie.
Do ich dekoracji użyliśmy żel cukierniczych w tubce.
Część pierników posmarowałam dość grubą warstwą gorzkiej czekolady rozpuszczonej z dodatkiem mleka:
Ponieważ było już późno a żel i czekolada jeszcze nie wyschły, udekorowane pierniki zostawiłam na noc na stole, pozostałe schowałam do szczelnego pojemnika, zgodnie z przepisem.
Jakie było moje zdumienie następnego poranka, kiedy okazało się, że pierniki są miękkie! A przecież miały kruszeć przez dwa tygodnie szczelnie zamknięte! No to już wiadomo co jedliśmy na śniadanie w ten niedzielny poranek.
Do wieczora pierniki były jeszcze miększe, a dzisiaj rano wprost rozpływały się w ustach! A te w pojemniku - nadal twarde.
A te posmarowane czekoladą smakują jak Katarzynki, które tutaj są nie do kupienia, a które UWIELBIAM - no to sobie możecie wyobrazić...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz