27 lutego wyruszyliśmy z Bobasem w podróż do Polski. Na lotnisko w
Eugene mamy blisko, ok. 15 km. Odprawa trwała długo, bo pan należał do
tych wolniejszych typów, więc dobrze, że Tomek był z nami i zajął się
Bobasem. Potem jeszcze zostało nam bardzo dużo czasu na bieganie po
całym lotnisku. Dziecko wyszalało się za wszystkie czasy! Krzysiowi
bardzo też przypadły do gustu zielone żabki w oświetlonej gablocie.
Samolot z Eugene do Portlandu był spóźniony 40 minut. Przed samym
wejściem na pokład Bobas zaczął strasznie marudzić - oczy mu się już
kleiły a czas jego drzemki już dawno minął. Zasnął przyssany do piersi
zanim jeszcze wystartowaliśmy, i dobrze, bo nie był to zbyt miły lot.
Potężnie wiało, więc rzucało nami na wszystkie strony i mało brakowało a
zrobiłabym użytek z tej białej papierowej torebki zatkniętej za fotel
przede mną. Krzyś obudził się tuż przed lądowaniem, kiedy to głatownie
zaczęliśmy spadać i unosić się (pogoda), obudził się z wrzaskiem
potęgując niemiła atmosferę.
Ale nie było czasu na dochodzenie do siebie bo za 20 minut mieliśmy kolejny lot.
Biegiem
do bramki i prosto na pokład airbusa, chociaż żoładek ciągle jeszcze
błagał o dłuższy pobyt na ziemi. Niestety okazało się, że wszystkie
miejsca są koło nas zajęte i bobas będzie musiał podróżować na moich
kolanach... Chyba mu się to nie spodobało, zaczął marudzić i wrzeszczeć,
aż chłopak siedzący obok nas nie wytrzymał i przesiadł się. A wówczas
Krzyś, jak za pociągnięciem czarodziejskiej różczki, uspokoił się i był
bardzo grzeczny do końca lotu. Bawił się słuchawkami, zaczepiał innych
pasażerów, uszczypnął w pupę panią stewardessę, a na 15 minut przed
lądowaniem zasnął smacznie na kolanach mamy.
W Chicago okazało
się, że nasz plecaczek rozpruł się, dziura szybko powiększała się, więc
udaliśmy się na poszukiwanie czegoś w zamian. Potem uzupełnienie kalorii
w McDonadsie, zmiana pieluchy i poszukiwanie terminalu. Dziwnym trafem
na liście odlotów nasz lot nie miał podanego numeru bramki i musiałam
się dopiero o niego dopytać a potem gnać na złamanie karku na terminal, z
którego odchodzą loty międzynarodowe. I znowu mamy wchodzić na pokład a
dziecko płacze i wrzeszczy. Bobas był już bardzo zmęczony. Wszak był
już wieczór, tyle przygód i nowych doświadczeń od rana, a spał tylko
godzinkę i do tego w dwóch ratach!
Ponieważ dotarliśmy do bramki
jako ostatni, przed nami w kolejce na pokład stali wszyscy pozostali
pasażerowie, a Bobas ryczy i ryczy. Ktoś życzliwy poradził, żebym poszła
bez kolejki. Chwilę się zastanawiałam, bo w koncu znam możliwości
rodaków w zakresie życzliwości, ale postanowiłam zaryzykować.
Jakiś pan zręcznie zablokował mi przejście, żebym broń boże nie weszła
przed nim, ale Bobas w tym momencie pobił rekord świata w darciu się,
więc pana natężenie wrzasku odzruciało o kilka centymetrów, co zręcznie
wykorzystałam i już podawałam obsłudze karty pokładowe. W samolocie
szybko przytknęłam Bobasa do źródła mleka i mały uspokoił się, a za
chwilę zasnął. Niestey, pomimo materacyka i poduszek przyniesionych
przez obsługę, Bobas spał tylko i wyłącznie na mamusi, a każda próba
przełożenia go na wolne miejsce obok kończyła się wybudzeniem i rykiem. I
tak nam minęło kolejne 5 godzin. Potem Bobasiątko znowu rozkosznie
sobie rozrabiało, posmakowało pierwszy raz w życiu Prince Polo, zaczepiało
innych podróżnych i dokonywało rozlicznych odkryć na pokładzie LOTu. W
Balicach wylądowaliśmy przed czasem. Odprawa poszła ekspresowo, a
walizki na ślimaku pojawiły się w ciągu 10 minut. Jacek zawiózł nas do
Tychów, gdzie Grażyna czekała z pysznym obiadkiem.
Podróż zajęła
nam 21 godzin przez 9 stref czasowych. Nadal nie mogę uwierzyć, że mamy
już to za sobą. Niestey Krzyś nadal nie przestawił się na lokalny czas
czwartek, 29 marca 2018
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Coś się kończy, coś się zaczyna (2011-05-25)
Moi mili czytelnicy! Nie sądziłam, że przyjdzie mi poczynić tego typu wpis, ale jak wiadomo, życie szykuje różne scenariusze, n...
-
W niedzielę wybraliśmy się na sanki - to już ostatni raz w tym sezonie. Wprawdzie śniegu jest jeszcze bardzo dużo, ale odwilż panoszy się ...
-
Zrobiłam sobie czapkę. Już jakiś czas temu, ale do soboty nie miałam za bardzo okazji w niej chodzić. Prawdę powiedziawszy to w sobotę z...
-
Moi mili czytelnicy! Nie sądziłam, że przyjdzie mi poczynić tego typu wpis, ale jak wiadomo, życie szykuje różne scenariusze, n...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz