A
że mamy kilka gatunków, więc musi spamiętać które może zrywać a których
nie, ponieważ różne gatunki nadają się do zjedzenia mając inny kolor
(mamy też białe, albo raczej żółte maliny). O jeżynie nie wspominając.
Kiedy
zabraknie malin, co zdarza się często, bo Smyk ma spory apetyt i dość
pojemny brzuszek, udajemy się przed dom, gdzie nasi poprzednicy
posadzili czerwoną porzeczkę.
Zrywam pełną miseczkę porzeczek, opłukuję wodą, siadamy na schodku przed domem i zajadamy.
Początkowo
Smyk odrywał każdą kuleczkę i wsadzał do buzi, postanowiłam więc
nauczyć go jak można szybciej zaspokoić swoje łakomstwo.
Trochę
było przy tym śmiechu bo jak Mały wsadził do buzi całą kiść porzeczek
to tak mocno zaciskał zęby, że odgryzał to co wystawało na zewnątrz, ale
szybko nauczył się, że musi rozchylić lekko zęby i wtedy można
wyciągnąć ogonek a kuleczki zostają w buzi.
Mały
leniuszek wykoncypował, że najlepiej będzie jak to mama będzie mu
wkładała kiście do buzi i pociągała za ogonek, a jemu pozostanie tylko
spałaszować owoce.
Tak więc siedzimy sobie na tym schodku, w miłym popołudniowym cieniu i zajadamy się porzeczkami...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz