Od czwartku do wczoraj cieszyliśmy się długim weekendem z okazji Swięta Dziękczynienia.
W czwartek większość Amerykanów krzątała się po kuchni, lub zmierzała
w kierunku jakiejś gościnnej kuchni, my natomiast wybraliśmy się w góry
na sanki.
Z wczesnym wstawaniem nigdy u nas nie ma problemu - Hultajstwo zawsze
urządza nam pobudkę przed siódmą rano, dwie godziny w samochodzie i o
11.00 byliśmy namiejscu. Na parkingu razem z naszym - 3 samochody.
Właściciele pozostałych dwóch przypięli biegówki i zniknęli w lesie,
więc cała polana, cała górka były do naszej wyłącznej dyspozycji:
W czwartek aura postanowiła nas porozpieszczać - bezchmurne, błękitne niebo, temperatura nieco poniżej zera, po prostu bajka!
A na indyka i tak załapaliśmy się, bo byliśmy zaproszeni na wieczór do znajomych.
Z góry wiedzieliśmy, że po jednym wyjeździe będziemy odczuwali spory
niedosyt, więc jeszcze przed weekendem nagraliśmy wyjazd ze znajomymi na
sobotę. Tym razem wybraliśmy się nieco później, bo znajomi mają nieco
więcej potomstwa niż my i wybranie się z domu zabiera im więcej czasu.
Dotarliśmy na miejsce w południe załapując się na ostatnie wolne miejsca na parkingu.
Aurze nie spodobały się te tłumy i słonka poskąpiła, ale i tak nie
przeszkadzało nam to w saneczkowym szaleństwie. Bawiliśmy się tak
świetnie, że zapomnieliśmy, że mamy w samochodzie aparat. W pewnym
momencie przez chmury przedarło się słonko, i oświeciło nas, że przecież
trzeba by uwiecznić wyjazd cyfrowo.
Tata pobiegł do samochodu i nakręcił jak Smyk z mamą pędzą z górki na pazurki.
Potem mama uwieczniła na zdjęciach jak tata gna na łeb na szyję z Hultajstwem, a na koniec jeszcze nakręciła filmik ze Smykiem i Julią w rolach głównych.
Bawiliśmy się tak fantastycznie, że nie czuliśmy żadnego zmęczenia.
Dopiero nadciągający zmrok przegonił nas z górki, bo padający coraz
mocniej śnieg jakoś nam nie przeszkadzał. Ostatni raz tak się
wysaneczkowałam chyba jako dziecko. Ponad cztery godziny! Do tej pory
się dziwię, jak Smyk to wytrzymał, ale nie od dziś wiadomo, że dzieci
mają ogromne zasoby energii. Nawet nie zasnął w samochodzie w drodze do
domu.
Za to mamusia czuła wczoraj które mięśnie pracowały...
Ze zdjęć z obu wyjazdów skleciłam krótki filmik do muzyki Vangelisa.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Coś się kończy, coś się zaczyna (2011-05-25)
Moi mili czytelnicy! Nie sądziłam, że przyjdzie mi poczynić tego typu wpis, ale jak wiadomo, życie szykuje różne scenariusze, n...
-
Zrobiłam sobie czapkę. Już jakiś czas temu, ale do soboty nie miałam za bardzo okazji w niej chodzić. Prawdę powiedziawszy to w sobotę z...
-
W niedzielę wybraliśmy się na sanki - to już ostatni raz w tym sezonie. Wprawdzie śniegu jest jeszcze bardzo dużo, ale odwilż panoszy się ...
-
Moi mili czytelnicy! Nie sądziłam, że przyjdzie mi poczynić tego typu wpis, ale jak wiadomo, życie szykuje różne scenariusze, n...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz