W piątek, w wiadomościach podano, że jeden z ośrodków narciarskich
właśnie otworzył swoje stoki dla wielbicieli białego szaleństwa.
W związku z tym, w sobotę wybraliśmy się na śnieżne szaleństwo do Santiam Snow Park, położonego
obok tegoż ośrodka narciarskiego miejsca, gdzie można pozjeżdżać na
sankach z górki, ulepić bałwana i wyszaleć się na śniegu nie posiadając
nart.
Górka (na zdjęciu powyżej), specjalnie przystosowana do zjeżdżania
na saneczkach, niewielka, o odpowiednim nachyleniu, oddzielona wałem
śnieżnym od parkingu.
Idealne miejsce dla dzieci i przez rodziny z dzieciakami głównie odwiedzane.
Pogodę mieliśmy wymarzoną: kilka stopni na plusie, bezchmurne niebo a do tego metr śniegu pod stopami.
Wdrapaliśmy się na górkę, zjechaliśmy na dół i wróciliśmy do
samochodu, żeby pozbyć się kilku warst odzieży. Spokojnie można było
biegać w samych swetrach, chodziaż my zosostawiliśmy sobie wiatrówki,
rękawiczki i nieprzemakalne spodnie na śnieg.
Smyk nie był zbytnio zainteresowany saneczkami, udało mi się go
namówić na zaledwie parę zjazdów i to na kilkumetrowym kawałku - dużą
górkę "zaliczył" raz z mamą i raz z tatą. Za to wyszalał się na śniegu:
stoczyliśmy bitwę na śnieżne kule, zrobiliśmy kilka orłów w śniegu,
ulepiliśmy bałwana, rysowaliśmy na śniegu a na koniec tata pomógł
Smykowi wygrzebać norkę w śniegu - bardzo przydała się szufla do śniegu,
którą zabieramy zimą na wyjazdy w góry.
Kiedy ja bawiłam się ze Smykiem, mąż wybrał się na krótki spacer po okolicy.
Wrócił po 20 minutach zlany potem - wchodzenie po śniegu pod górę jest wszak dość męczące.
Teraz z kolei ja poszłam pooglądać sobie okolicę. W połowie górki
musiałam przysiąść na zwalonym pniu i odsapnąć, bo serce chciało mi
gardłem wyskoczyć.
Posiedziałam i pogapiłam się na Mt. Washington:
Spacer ten wykończył mnie, czułam jak trzęsą mi się nogi ze zmęczenia.
Wyszło na to, że straszne z nas cieniarze - kilka minut na śniegu i padamy jak muchy!
Najszybciej padł Smyk. W drodze powrotnej leżał sobie oglądając książeczkę i zasnął w trakcie przewracania stronicy:
W domu, po obiadku zmogło męża, a kiedy wstał po drzemce, zmogło i mnie.
I
chociaż jeczcze następnego dnia byliśmy nieco zmęczeni, to i tak bardzo
nam się ten wypad w góry podobał i planujemy kolejne - chociaż zgodnie z
czarnymi prognozami męża teraz to już ilekroć pojedziemy na sanki to
będzie padał śnieg, albo i deszcz...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz