W sobotę nie spieszyliśmy się zbytnio z wstawaniem, a kiedy już
wygrzebaliśmy się z pościeli, spakowaliśmy kanapki, termos z herbatą i
pojechaliśmy nad ocean.
Zakotwiczyliśmy na szerokiej, piaszczystej plaży Heceta Beach we Florencji i oddaliśmy się bez reszty wypoczynkowi.
Mimo że nad horyzontem kłębiły się chmury, nad nami nie przemknął
nawet najmniejszy obłoczek. Piasek był nagrzyny i tak milutko się na nim
wylegowało - nawet udało nam się załapać nieco opalenizny.
Kopaliśmy ze Smykiem dziury łopatą, "sadziliśmy" kawałki drewna a
nawet udało nam się zrobić drogowskaz, który miał wskazywać drogę do
buta taty schowanego pod stertą drewna, tyle tylko, że był obrócony w
innym kierunku, i gdyby nie to, że byłam świadkiem chowania buta, tata
musiałby wracać do domu na bosaka.
Tata z Hultajstwem wybrali się na długi spacer, ja w tym czasie
ucięłam sobie drzemkę. Wrócili pełni wrażeń, przemoczeni do pasa.
Zbieraliśmy też muszelki - przecież bez tego nie może się obyć żadna wyprawa nad ocean!
Ale najlepszą zabawą okazało się skakanie po wielkich pniach
wyrzuconych przez fale na brzeg. Smyk udawał, że jeden z takich pni to
jego motolufka.
Pływał tą motorówką, potem zamieniał się w stwora morskiego i pływał pod nią.
Baraszkował też w domku zbudowanych wcześniej przez kogoś z pni i
konarów - domek okazał się świetną kryjówką podczas zabawy w chowanego.
Tylko musieliśmy się z mężem wysilać, żeby za szybko nie znaleźć Smyka.
Smyk bawił się fantastycznie, wogóle nie marudził i był to chyba
najbardziej relaksujący wyjazd nad ocean z naszym dzieckiem od jego
narodzin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz