sobota, 31 marca 2018

W śnieżnej krainie (2011-02-23)

Nabraliśmy ponownie ochoty na białe szaleństwo - nic dziwnego, śniegu nie widzieliśmy już prawie od miesiąca! A to padał w górach deszcz zamieniając biały puch w mokrą papkę, a to my byliśmy chorzy - i tak zeszło.
Kiedy w poprzedni weekend okupowaliśmy łóżka powaleni wirusem, w górach sypało i sypało, aż napadało ponad pół metra świeżutkiego puchu. Wprawdzie jeszcze trochę byliśmy słabowici, ale  postanowiliśmy się dotlenić i pojechaliśmy w nasze ulubione miejsce: Salt Creek Snow Park.
Na miejscu byliśmy dość wcześnie, bo na Smyku można polegać jak na Zawiszy - budzenie w weekend o 6.30 mamy co tydzień jak w banku. Szwajcarskim!
Na parkingu było jeszcze pustawo - cała górka nasza!
Wypróbowaliśmy więc nasz nowy sprzęt zjazdowy:


Snow Tubing czyli zjazd na dętce samochodowej. Nie trzeba już wybebeszać samochodu, od dawna można kupić dętki specjalnie wyprodukowane do szaleństwa na śniegu. Widzieliśmy takie u innych i sprawiliśmy sobie jedną.
Koło spiasuje się fantastycznie, niesamowicie amortyzuje wstrząsy, jest stabilne (nie udało nam się wywrócić ani razu co rozczarowało Hultajstwo) i mknie dużo dalej niż sanki, ponieważ nie zapada się w śnieg a jedynie ślizga po jego powierzchni niczym poduszka powietrzna - w końcu to przecież jest poduszka powietrzna!
Uderzając w świeży śnieg, poducha wzbija w powierze tumany śniegu i resztę zjazdu przebywa się w śnieżnym obłoku, bez świadomości gdzie góra a gdzie dół, czując jedynie, że się dokąś pędzi, ale bez kontroli co do kierunku. Na szczęście koło ma uchwyty, więc wystarczy mocno się trzymać i nic nam nie grozi. Pyszna zabawa!
Wada: dędka zatrzymuje się daleko za wydeptanymi szlakami, i żeby do nich dotrzeć, trzeba przedrzeć się tych kilkanaście metrów przez śnieg sięgający do bioder - dość spory wysiłek.

Kiedy na górce pojawiło się za dużo matołów, do których nie dociera, że na górę wchodzi się bokiem zostawiając środek zjeżdżającym na dół, odnieśliśmy dędtkę do samochodu, zjedliśmy kanapki, przypięliśmy rakiety śnieżne i poszliśmy na spacer.

Mąż przecierał szlak, a my z Hultajstwem dziarsko maszerowaliśmy za nim. Postanowiliśmy dotrzeć do potoku Salt Creek:


Droga przez las i sam potok w śnieżnej szacie - bajka!
Smyk chciał dojść jak najbliżej wody, a kiedy już mu się to udało, zajął się wrzucaniem do potoku śniegu:


Jakimś cudem nie wpadł do wody...
Ja syciłam wzrok pięknem otoczenia - wpadł mi w oko ośnieżony kamień na środku potoku:


Spokój i ciasza, którą mącił jedynie szum wody. Przed chwilą przestał prószyć śnieg, więc białych połaci nie zdążyły jeszcze naznaczyć swoją obecnością żadne zwierzęta.
Na tle tej przepięknej bieli pysznie prezentowała się nowa czapka Smyka:


Na policzkach Bąbla zakwitły śliczne rumieńce - pod kolor czapki...
Drogę powrotną chłopaki umilali sobie zabawą w strącanie śnieżnych czap z drzew:


Bardzo przydatne okazały się kijki - dzięki nim nie leciał śnieg za kołnierz!
Mniejsze drzewka gięły się do samej ziemi pod ciężarem śniegu, a po strąceniu go podnosiły się w góry, zyskując nagle na wysokości.

Prognoza pogody zapowiada opady śniegu u nas - to dopiero byłaby sensacja!
Już dzisiaj wszyscy o niczym innym nie dyskutują tylko o tym czy rzeczywiście zasypie nas  (zapowiadają od 5 do 13 cm śniegu) czy nie, czy szkoły i przedszkola będą zamknięte (pewnie będą), kto dotrze do pracy, kto będzie musiał zostać w domu (rodzice dzieci w wieku szkolno-przedszkolnym z powodu zamkniętych placówek).
Smyk też się cieszy - szkoda tylko, że nie mamy w pobliżu żadnej górki...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Coś się kończy, coś się zaczyna (2011-05-25)

Moi mili czytelnicy! Nie sądziłam, że przyjdzie mi poczynić tego typu wpis, ale jak wiadomo, życie szykuje różne scenariusze, n...