Tamtego dnia tak wyszło, że mimo że byliśmy umówieni ze znajomymi, żeby razem chodzić na żebry, tzn. za tymi cukierkami z całą bandą dzieciaków, do czego byliśmy ze Smykiem dobrze przygotowani (Smyk miał przebranie rycerza a mama gustowny kapelusz czarownicy), zostaliśmy w domu obdarowując łakociami nieliczne dzieciaki, które zabłąkały się pod nasz dom (dobrze oznakowany lampionami i świeczkami). Hultajstwo od rana paradowało w takim oto stroju:
Niezbyt rycerska poza
Wieczorem przyszedł do nas sąsiad z ogniem szaleństwa w oczach i żądaniem, że KONIECZNIE musimy przyjść do niego, bo chce wystraszyć Smyka. Chciałam pójść sama, bo duchy i trzylatek to niekoniecznie najlepsze połączenie, ale Smyk się uparł i poszedł ze mną. A sąsiad zamontował sobie mikrofon i głośnik na zewnątrz i straszył przechodniów "piekielnymi" dźwiękami.Na pozór wyglądało, że Smyk nie zwrócił nawet na to uwagi, ale w pewnym momencie złapał mnie mocno za rękę i zawołał:
- Ksyzyś łona domu! Ksyzyś ducha ne! (Krzyś chce do domu! Krzyś nie chce ducha!)
I tak płakał aż dotarliśmy do domu, a potem przez cały weekend dawał wyraz swojemu strachowi przed duchem. Aż w końcu oswoiliśmy ducha czytając książeczkę o małym duszku, który bardzo przypominał małego chłopczyka takiego jak Smyk (trochę się napracowałam wymyślając na nowo treść i dopasowując ją do obrazków tak, żeby nie było o straszeniu.)
Czasem jeszcze się Smykowi przypomni duch, wówczas zapewnia mnie, że:
- Ksyzyś, idź a ducha a sio! (Jak przyjdzie duch to go Krzyś wygoni!)
- A ducha kam a Ksyzyś kija a bam bam! (Jak przyjdzie duch to go Krzyś zleje kijem!)
- Domu ducha ne. Ducha a Koc! (U nas w domu duchów nie ma. Duchy mieszkają u Skota.)
W porywach odwagi wypuszczamy się z Hultajstwem na poszukiwania duchów do kuchni, albo do sypialni (wiadomo - duchy mieszkają pod łóżkiem), ale koniecznie przy zaświeconym świetle...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz