Tak się jakoś złożyło, że ilekroć jedziemy nad ocean, zawsze
wybieramy południową część oregońskiego wybrzeża. Północną, znaliśmy do
tej pory jedynie z podróży palcem po mapie. W końcu postanowiliśmy
poznać wybrzeże od Newport po Astorię i w tamte rejony wybraliśmy się na
urlop.
Cechą charakterystyczną wybrzeża w Oregonie jest to, że temperatura
jest niemal taka sama przez cały rok. To co zimą wydaje się zaskakująco
ciepłe, latem przeraża chłodem. Według prognozy pogody, która
sprawdziła się, tam, gdzie jechaliśmy miało być 15-16C (59-61F). W domu
miało być w tym czasie 35-37C (95-98F), więc nie wahaliśmy się ani
chwili czy jechać.
Najpierw pojechaliśmy w miejsce, które odwiedziliśmy z mężem sześć lat temu, zaraz po przeprowadzce do Oregonu: Yaquina Head Outstanding Natural Area.
Zaparkowaliśmy daleko, żeby zaliczyć długi spacer. Czterolatki
miewają sporo energii a taki spacer to świetny sposób, żeby się jej
nieco pozbyć.
Radośnie dobrykaliśmy do basenów pływowych, gdzie spędziliśmy ze dwie godziny biegając od basenu do basenu oglądając stworzonka je zamieszkujące.
Hultajstwo miał radochę dotykając ukwiały, obserwując jak się zamykają.
Ze zdziwieniem zauważył, że rozgwiazdy są twarde, a najbardzie
podobała mu się ta pomarańczowa. Jakimś cudem nie wpadł do wody, choć
bardzo się starał.
Na kamienistej plaży zdobywaliśmy wystające ponad okrąglaki skały,
zbieraliśmy muszle i wygładzone wodą kawałki drewna, obserwowaliśmy foki
wypoczywające na pobliskiej wysepce.
Smyk nie miał jeszcze dosyć, ale wyciągnęliśmy go pod latarnię
morską. Niestety okazało się, że żeby ją zwiedzić, trzeba odczekać
przynajmniej 20 minut w kolejce, a to było stanowczo za długo jak na
ograniczone możliwości Hultajstwa, a ponieważ i tak było mglisto, więc
daliśmy sobie spokój.
Po powrocie do smamochodu Smyk rzucił się na drożdżówkę i
spałaszował ją w takim tempie, że do tej pory nie orząsnęłam się z szoku
- nie ma to jak porządnie przegonić dziecko na świerzym powietrzu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz