W
związku z tym część porannych misteriów łazienkowych odbywałam w
towrzystwie Hultajstwa, który skrzętnie wykorzystał niecodzienny dostęp
do zasobów łazienkowych i zapodał mi poranny kabarecik.
Na
pierwszy ogień padł mój pędzel do pudru i krem. Ponieważ pudełka z
sypkim pudrem nie dostał do łapki, a przyniesione z pokoju i
przystawione do umywalki krzesełko okazało się za niskie, żeby Bobas
sam mógł sobie dosięgnąć do tego luksusowego produktu, w zastępstwie
użył kremu. Otworzył go sobie, ściągnął fabryczne sreberko (taaak, krem był nówka) poczym zaczął maczać w nim pędzel i malować po czym się dało, m.in. po drzwiach, ścianie i sedesie.
Po
konfiskacie kremu Smyk postanowił postawić swoje krzesełko na sedesie i
w ten sposób dostać się do położonych wyżej półek, do których nie sięga
stojąc ani na spuszczonej klapie toalety ani na spłuczce.
Niestety
krzesełko co i rusz spadało zanim mały spryciarz wogóle zaczął się
wspinać na tę misterną konstrukcję co wywołało rzewny płacz Hultajstwa. W
pewnym momecie krzesełko spadając przewróciło jakiś pojemnik z wodą, w
ktorej wcześniej taplało się moje maleństwo, oblewajc Małego itrzeba
bylo przebrać i spodnie i skarpetki.
Nie pozostało nic innego
jak wleźć na sedes, co Smyk ma opanowane do perfekcji, i dobrać się do
dobrze znanego pudełka z maściami. Pudełko to poza sprytnym mechanizmem
otwierania, nie budzi już zainteresowania Bobasa, chociaż tym razem
znalazło się tam coś ciekawego (nowego) - gruszka do czyszczenia noska
małego Bobaska gdzieś tam ostatnio znaleziona.
Ponieważ paluszka nie dało się wsadzić do otworu, mama musiała naciągać wodę a Bobas wylewał ją do miski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz