W piątkowe popołudnie zepsuł się mężowi służbowy samochód - akurat kiedy pracował w jakiejś głuszy, gdzie nawet asfaltowej drogi nie było.
Oszczędzę szczegółów - wiadomo było, że do domu tego dnia nie dotrze.
Wyjaśniam Hultajstwu, że tatusiowi zepsuł się samochód i przyjedzie do domu dopiero następnego dnia.
- Zepsuł pochód? - upewnia się dziecko, - Bociego?
Męczę się z jakimś sensownym wyjaśnieniem dlaczego się ten samochód zepsuł.
Smyk przerywa mi, stwierdzając, że w takim razie trzeba tatusiowi zawieźć zendzia (narzędzia), żeby mógł naprawić samochód i przyjechać do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz